Alex
-I jak wyglądam?- Holly położyła dłonie na swoich biodrach. Odepchnęłam się
lekko nadgarstkami od zlewu, widząc, że nie zostaniemy tutaj dłużej.
-Świetnie.-
Uśmiechnęłam się, mówiąc prawdę.
-Nie to, że będzie
mnie dużo widać.- Pokręciła głową, zbierając wszystkie swoje kosmetyki. Włożyła
je do granatowej kosmetyczki, zapięła ją i włożyła ją pod swoją rękę. -Gabe
wciska swój tyłek gdzie popadnie. Lubi mieć widownię. Chyba najwięcej z nas
wszystkich.- Wywróciła oczami.
Wyszłyśmy z
łazienki. Z korytarza było słychać rozmowy zebranych ludzi, którzy chcieli
zobaczyć występ To Whom It May Concern. Przełknęłam powoli ślinę, myśląc o tym,
że niedługo dołączę do Holly na tej scenie. Nie mogłam sobie wyobrazić jak dam
radę wejść na scenę, a co dopiero wydusić z siebie jakieś śpiewanie. I po co mi
to było. Miałam ochotę zaśmiać się z mojej głupoty. Bałam się jak małe dziecko
i to niepotrzebnie. Chciałam tego, prawda?
Zamartwiałam się na
zapas. Przecież to były tylko dwa tygodnie. Po tym mogłam się wycofać. Corey
obiecał, że nie będzie mnie zatrzymywał. Była to dla mnie szansa by spróbować
czegoś nowego. Nie mogłam dostać już takiej szansy w życiu. Nie miałam
zielonego pojęcia ile drzwi ta decyzja może mi otworzyć, a ile zamknąć.
Mała cząstka mnie
była z siebie dumna. Nie codziennie ktoś dawał mi takie propozycje. Nie
zwracałam na siebie dużo uwagi tym, że umiem śpiewać. Prawie wcale. Nie byłam
tą osobą, która wybuchała w jakąś piosenkę i skomplikowaną choreografię
taneczną, jak w tych musicalach. Zacisnęłam usta w cienką linię, powstrzymując
śmiech. Ja w musicalu? Nie mogłam sobie wyobrazić siebie w takiej roli.
-Znajdziesz sobie
jakieś miejsce?- Spytała mnie Holly i skinęła głową w stronę drzwi do sali.
-Jeżeli jakieś znajdę- odparłam. O moje uszy obiły się krzyki i śmiechy
obecnych ludzi. Gromadziło się ich coraz więcej z każdą chwilą. Zastanawiałam
się ile osób ten bar potrafił pomieścić. Po hałasie zgadywałam, że całkiem
sporo.
- Świetnie. Znajdę
cię po występie.- Chwyciła moją dłoń i lekko ją ścisnęła.
-Powodzenia.-
Przytuliłam ją mocno.
-Nie zapeszaj, bo
czasem się zaplącze się w jakieś kable.- Odsunęła się ode mnie, cofając się w
stronę pokoju próbnego. Rzuciłam jej ostatni uśmiech i prześlizgnęłam się przez
lekko otwarte drzwi.
Z głośników wypływała cicha, znana mi melodia, ale nie słyszałam głosu
wokalistki, było tak głośno. Jakaś dziewczyna wrzasnęła, gdy blondyn w zielonym
t-shircie podniósł ją do góry i zakręcił dookoła. Ktoś zahaczył o mnie
łokciem i wzięłam krok do tyłu, czując zimną powłokę baru na swoich plecach.
-Czegoś szukasz, słonko?-Usłyszałam głos za sobą z przed kilku godzin.
Odwróciłam się w stronę barmana, którego przedstawiła mi Holly.
Dopiero
teraz
zauważyłam, że pod kołnierzem jego t-shirtu chowa się tatuaż. Był to
smok.
Czerwone i złote łuski ozdabiały jego ciało. Wyglądał na takie
eleganckie
stworzenie. Mimo, że był to malunek, wyobraziłam sobie z jaką gracją by
się
poruszał dookoła szyi Quinn’a, gdyby ożył. Te pomarańczowe płomienie,
które
tańczył wokół jego nosa pewnie by się powiększyły, wybuchając niczym
nieokiełznany pożar z jego pyska, za każdym razem, gdy ta bestia tupnęła
swoimi potężnymi łapami.
-Coś ci się podoba,
słonko?- Spytał mnie barman, cień uśmiechu malujący się na jego ustach.
-Nie...-
zaczęłam,
jąkając się. Zatrzymałam się, zanim zdążyłam palnąć coś durnego. -Masz
bardzo
interesujący tatuaż- powiedziałam, opierając się łokciem o blat.
Zerknęłam okratkiem na dwóch barmanów, którzy praktycznie biegali. Na
zamówienia napoi
zleciało się strasznie dużo ludzi, zwłaszcza dlatego, że za chili miał
zacząć
się występ. Jeżeli Quinn zauważył, że
jeden z jego kolegów strzelał mu mordercze spojrzenia, to postanowił to
zignorować.
-Podoba ci się?-
Barman zahaczył swój wskazujący palec o kołnierz koszulki i spuścił go trochę
niżej ukazując złożone skrzydła i złocisty ogon smoka. Wzięłam chwiejący się
oddech, patrząc na ten piękny malunek. Wszystko było tak pięknie wytatuowane,
jakby artysta wkładał swoją miłość w najdrobniejszą łuskę. Zakochałam się w
czymś takim prostym jak tatuaż.
-Jest
piękny-powiedziałam, patrząc na niego. Mężczyzna uśmiechnął się do mnie
szeroko, ukazując rząd białych zębów.
-Mogę ci dać numer
telefonu do osoby, która mi zrobiła te cudeńko
-Nie. Nie dziękuję.
Jak na razie spasuję, ale może kiedyś
Musiałam unieść
głos by mnie usłyszał. Zrobiło się jeszcze głośniej. Czułam niecierpliwość i
podekscytowanie na występ w kapeli w całym pomieszczeniu, jakby była kobietą,
która przechadzała się między tłumami.
Ciarki przeszły
mnie na myśl igły na mojej szyi. Obrazek był cudowny, ale mój strach przed
igłami wygrał z tym magicznym smokiem. Quinn wzruszył ramionami, jakby
oczekiwał takiej odpowiedzi i pochylił się nad barem, przybliżając się do mnie.
- Po prawej jest
wolny stolik. Stamtąd będziesz miała świetny widok i nikt ci nie będzie
paradował przed nosem- krzyknął mi w ucho, trochę za głośno. Odchyliłam się od
niego, przykładając dłoń do swojego ucha. Mężczyzna uformował ciche przepraszam
swoimi ustami i wskazał w stronę wolnego stolika. Pokazałam mu uniesiony kciuk
i poszłam w wskazane przez niego miejsce.
W drodze do stolika
musiałam kilka razy niegrzecznie się przepchnąć, gdy owa osoba nie zareagowała
na moje "przepraszam". Gdy w końcu opadłam na wysokie, drewniane
krzesło, chciało mi się strasznie pić. Od razu pożałowałam, że nie kupiłam
sobie jakiegoś napoju, gdy byłam przy barze. Prędzej bym odcięła sobie mały
palec, niż z powrotem się tam przeciskać.
-Na mój koszt.- Quinn
postawił przede mną szklankę z oranżadą. Od razu wzięłam duży łyk, czując jak
zimny napój koi moje pragnienie. –Spokojnie, bo się zadławisz- zaśmiał się,
zarzucając biały ręcznik na swoje lewe ramię.
-Dzięki.
Potrzebowałam tego- powiedziałam, uśmiechając się do niego. Zanim mężczyzna
mógł jednak odpowiedzieć, ktoś z stolika niedaleko go zawołał. Pożegnałam się
z nim i podparłam swój podbródek o otwartą dłoń, rozglądając się po sali.
Najwięcej ludzi
było przy scenie. Tańczyli do nowego jakiegoś nowego hitu. Teraz już nie miałam
szans, by się tam dostać. Quinn miał jednak rację. Siedziałam trochę wyżej od
ludzi na parkiecie, co dawało mi dobry widok sceny. Stolik nie był całkiem na
środku, trochę bardziej od prawej strony. Nie miałam problemu z widzeniem.
Upiłam kolejny łyk
napoju, wodząc oczami po klubie. Było tu dużo nastolatków. Holly nie
przesadzała, gdy mówiła, że zjawia się tu dużo osób. Podparłam swój podbródek o
otwartą dłoń. Zauważyłam kilka osób z moich klas, ale reszta była dla mnie
grupką nieznajomych. I ja miałam przed nimi występować?
Moje oczy przykuły
blond włosy. Na moich ustach od razu pojawił się uśmiech.
-Co tutaj robisz?-
Spytałam Zoey. Dziewczyna przysunęła sobie krzesło do mojego stolika i położyła
swój napój.
-To samo mogłabym
się spytać tobie. Nie wiedziałam, że się dzisiaj tutaj wybierasz. Mogłyśmy się
razem zabrać- powiedziała.
-Racja. Przyszłaś
zobaczyć kapelę?- Chwyciłam słomkę od swojego napoju i zaczęłam nią merdać w
szklance.
-Rodzinę trzeba
wspierać- odparła, uśmiechając się. Zerknęłam kątem oka na scenę. Chłopacy już
się ustawiali na swoje miejsca.
-Rodzinę?-
Spytałam, zaskoczona.
-Wokalista to mój
kuzyn.- Wzruszyła ramionami, pijąc swój sok. Moje brwi uniosły się chyba do
sufitu. I nagle widziałam u nich podobieństwo. Mieli taki samy uśmiech i blond
włosy. Ale nigdy by mi nie doszło do głowy, że są spokrewnieni.
-Corey-
powiedziałam.
-Tak. Znasz go?-
Zoey zagarnęła swoje loki za ucho. Widać było, że próbowała je dzisiaj trochę
poskromić. Kilka fali uciekło jej już z wysokiego kucyka.
-Poznaliśmy się na
imprezie...-powiedziałam, urywając się. Czemu za każdym razem, gdy o nim
myślałam, musiałam wracać do tej kłótni? To na pewno zostanie długo w mojej
pamięci. –Corey zaproponował mi miejsce w kapeli
A co by o tym
pomyślał Sawyer? Nie był zadowolony ostatnim razem. Czy on był tylko zazdrosny,
o to, że rozmawiałam z blondynem? Miałam takie przeczucie, że było to coś
więcej. Nigdy nie miałam okazji by spytać się Sawyer’owi, czy się znają. Ale po
tym co widziałam wtedy w ogródku u Ray’a, coś mi mówiło, że się znali i to
bardzo dobrze.
Nie miałam zamiaru
zrezygnować z takiej okazji dlatego, że oni się sprzeczali. Ja nie zabraniałam
Sawyer’owi jeździć na motorze, to on nie mógł mi zabronić śpiewać. To było
łatwe. A przecież Corey nie robił nic złego, prawda? Nie miałam zielonego
pojęcia, dlaczego się tak nie lubią.
-To ty jesteś tą dziewczyną,
o której on cały czas mówił?- Sama uniosła swoje blond brwi. Pokręciła głową,
śmiejąc się. –Nigdy bym nie pomyślała, że to ty. Nie mówiłaś mi, że śpiewasz.
-A ty nie mówiłaś,
że jesteś spokrewniona z Corey’em- odparłam.
-Nie sądziłam, że
go znałaś. Przecież on jest studentem.- Spojrzała na mnie. –To kiedy zaczynasz?
-Jak na razie
zgodziłam się tylko na dwa tygodnie- wytłumaczyłam jej całą sytuację sprzed
godziny. Zoey przez cały czas słuchała mnie uważnie. Nawet powiedziałam jej o
moich obawach na temat Sawyer’a. Lubiłam ją. Wiedziałam, że mogłam na niej
polegać. Była pierwszą osobą, którą poznałam w szkole. Rozmawiałyśmy dopóki nie
usłyszałyśmy głosu Corey’a z głośników.
-Cześć wszystkim. Jak
się dzisiaj bawicie?
Sawyer
W kuchni było niemiłosiernie parno. Sawyer otworzył wszystkie okna i drzwi w
kuchni, ale to nie poskutkowało. Para z garnków podgrzewała całe pomieszczenie.
Stary wiatrak, który przyniósł Filipe, stał w jednym z kątów, niedaleko
kuchenki. Syn Matilde biegał się po kuchni jak mała, czerwona mrówka.
Miał piętnaście lat
i taki sam uśmiech jak swoja matka. Nie narzekał na to, że musiał pomagać w
kuchni. Gdy był mniejszy ruch Filipe i on rozmawiali jak starzy znajomi.
Dzisiaj nie było na to czasu. Klienci zlecieli się nagle i złożyli masę
zamówień. Nie raz praca na kuchni potrafiła być dla niego strasznie nerwowa.
Jeżeli klientowi coś się nie podobało, zwracał swoje jedzenie. Przez dwa lata,
które spędził w restauracji Matilde, nauczył się dokładnie wszystko wykonywać.
Na początku biegał
tylko po kuchni jak Filipe, ale po kilku tygodniach Matilde ujrzała w nim
potencjał na kucharza. Przydzieliła go do swojego męża, który nauczył go
wszystkiego co teraz wiedział. Dwie godzinki w weekendy zmieniły się w pięć.
Lubił to robić. Wiedział, że ma jakiś cel w życiu. Większość osób, którzy go
znali, sądzili, że wyląduje za kratkami lub na ulicy. Nawet jego własna rodzina
tego nie ukrywała. Ile razy Les mu mówił, że jest nieudacznikiem?
Jego relacje z
najstarszym z Hendersonów były różne. Potrafili się śmiać z starych czasów i ich
wybryków. Jak wtedy, gdy ukradli swojej ciotce jej ulubiony kapelusz i zrobili
z niego garnek na zupę. Ale to było, gdy byli mali. Potem ich relacje się
pogorszyły. Sawyer popadł w kłopoty, a Les zaczął patrzeć na niego z góry.
Chłopak nie miał zamiaru tego zmieniać. Mogli sobie tak myśleć. Go to wcale nie
obchodziło.
-Sawyer. Powinieneś
już iść.-Matilde weszła do kuchni. Jej włosy były związane w wysoki kol, jej
znak rozpoznawczy.
Chłopak zerknął na
zegarek, wiszący nad drzwiami. Przeklął pod nosem, rozwiązując swój fartuch.
Stracił rachubę czasu przez ten ruch. Ostatnio spojrzał na zegarek trzy godziny
temu. Złożył czarny materiał, chwytając za swoje kluczyki.
-Gdzie ty się
dzisiaj tak śpieszysz?- Spytała Hiszpanka, biorąc od niego fartuch. Sawyer
zniżył się i objął kobietę w uścisku, całując ją w jej opalony policzek.
- Zabieram Alex nad
Dunkborrow- odparł, wyprostowując się.
- Pamiętam jak
Freddie mnie tam zabrał. Nadal wynajmują te całe chatki nad jeziorem?- Jej
twarz rozjaśniła się w promiennym uśmiechu. Freddie był jej mężem. Zwykły
Amerykanin, który zakochał się na wakacjach w uroczej Hiszpance. Chłopak
słyszał tą historię wiele razy, Matilde lubiła się powtarzać.
-Tak. Ale tylko na
dwa dni.- Wpisał swoje godziny pracy na kartce wiszącej koło drzwi.
-Szkoda. W takim
razie bawcie się dobrze.- Ciemnowłosa położyła swoje dłonie na jego plecach i
zaczęła go wyprowadzać do wyjścia. -Idź już, chico. Bo się spóźnisz i Alex
będzie zła
-Wątpię w to-
zaśmiał się pod nosem. -Alex rzadko się złości
-Prawdziwy anioł z
tej dziewczyny. Masz szczęście, że na taką trafiłeś. Nie daj jej uciec.-
Matilde pokręciła mu palcem przed twarzą, gdy się do niej obrócił. Sawyer
przyprowadził Alex tutaj tylko raz. Nie planował tego powtórzyć. Matilde
potrafiła go zawstydzać jak rzadko kto. Kobieta dosyć często pytała o jego
dziewczynę. Zawsze odpowiadał jej z chęcią, ale nigdy nic sam o niej bez
pytania nie mówił.
-Nie dam- zapewnił
ją, przerzucając swoje kluczyki do drugiej dłoni. Nadal używał samochodu Les’a.
Wiedział jak Alex nienawidziła jeździć na Stelli. Zawsze się upewniał, że ma z
sobą dodatkowy kask. Kochał tą maszynę. Znalazł ją na wysypisku śmieci ojca
Masona. Jego przyjaciel śmiał się, że nie uratuje tego złomu. Sawyer nie miał
jednak zamiaru się poddawać. Wyobraził sobie jak ta maszyna może wyglądać, gdy
włoży się w nią trochę miłości. Założył się z Masonem o dwieście dolarów, że
doprowadzi do ładu tą maszynę w trzy tygodnie.
Zakupił wszystkie
potrzebne części za swoje oszczędności, które zbierał odkąd zaczął pracować w
restauracji. Codziennie wieczorem siedział do wczesnego rana w garażu i
przyprowadzał ją do życia, krok po kroku. Wygrał ten zakład. Po dwóch
tygodniach mógł już na nim jeździć. Skończył naprawiać go przy butelce Stelli. Gina
nie była zadowolona, że jej syn przesiaduje tyle czasu w tym jednym
pomieszczeniu. Po nieprzespanych nocach był trochę wredny. Ale to nie były
żadne nowości. Wszyscy wiedzieli, że potrafił mieć cięty język. Nigdy nie
myślał zanim coś powiedział i często wdawał się w bójki.
Po tym jak Ona go
tak paskudnie potraktowała całkowicie się zmienił. Ten jeden incydent sprawił,
że stał się twardszy. Owszem, przez jakiś czas jego życie turlało się z górki i
wcale nad nim nie panował. Ale wziął się przecież w garść. Charakter który
sobie wyrobił przez te kilka lat nie był żadną ściemą. Nie był tym „zbójem”,
bo podobało się to dziewczyną, chociaż był to jeden plus. Czuł się swobodnie w
takim ubiorze i stylu życia. Charakter nie miał nic z tym wspólnego. W tym
wszystkim od razu odnalazł siebie.
Ludzie
oceniali go
po jego przeszłości. Ale pamiętali tylko Sawyer’a z butelką piwa, a nie
tego,
który nigdy by nie powiedział o kimś złego słowa. Jakby ten mały chłopak
z
okularami nigdy nie istniał. Cały czas sobie o tym przypominał. Ludzie
pamiętali tylko to co im się nie podobało. A w tym przypadku był to
Sawyer.
Rodzice dziewczyn z którymi się spotykał nie dzielili do niego sympatii,
bo był niebezpieczny. Nie widział w sobie tego co oni. Czy kiedyś komuś
przyłożył nóż
do gardła? Sprzedał narkotyki? Trafił za kratki? Nie.
To co go
wprowadzało na czarną listę? Wdawał się w bójki, gdy było to tylko konieczne.
Nigdy nie uderzył kogoś, bo ta osoba na niego źle spojrzała. Nie znęcał się nad
słabszymi od siebie i nie domagał się zadań domowych od „kujonów”. Miał nieraz
złe oceny, ale nie zniżył by się nigdy do takiego poziomu. Jeżdżenie na motorze
było wielkim „nie” na liście rodziców. A czemu? Jeżdżenie samochodem było
równie niebezpieczne. Może to była oznaka, że należał do jakiegoś gangu? Po
plotkach chodzących po szkole pewnie tak. Nie należał nigdy to żadnej takiej
grupy. A jeżeli już trzeba było takie bajeczki wymyślać, to tworzył gang z
swoimi przyjaciółmi. Tak jak normalny nastolatek.
Pożegnał się
ponownie z Matilde i ruszył w stronę parkingu. Ostatnie promyki słońca tańczyły
na fioletowo-niebieskim niebie. Wygwizdując sobie pod nosem, skręcił w uliczkę,
przechodząc koło wejścia do restauracji. Ponownie pożyczył samochód Les’a. Ale
on oczywiście o tym nie wiedział. Zdawało mu się, że było trochę ciszej, gdy go
teraz nie było. Sawyer nie rozmawiał z nim jeszcze ani razu od jego wyjazdu.
Zanim pojechał do
pracy, spakował się na ten weekend nad Dunkborrow i wrzucił torbę do bagażnika
samochodu. Miał w planach pojechać tam z Alex od razu, gdy skończył pracę.
Wykupił dwie z ostatnich miejscówek. Był tam rok temu, gdy Rayne to
zaproponował. Pojechali tam całą paczką. Gdy jego przyjaciel przypomniał mu o
tym kilka dni temu, postanowił zabrać ze sobą Alex.
Brunet zaparkował
samochód w cieniu. Ciepło w samochodach w lato go dobijało. Przyłożył swój
palec do odpowiedniego guzika na kluczyku od samochodu, gotowy go otworzyć, ale
widząc dziewczynę opartą o drzwi pasażera, zatrzymał się.
-Wiesz ile tutaj
musiałam za tobą czekać?- Spytała, oburzona. Miała na sobie krótką sukienkę w
panterkę, która wyglądała mu bardziej jak bluza i dżinsową kamizelkę. Wiedział,
że chciała na nim wywrzeć wrażenie.
Blaise.
-Nikt ci nie kazał-
odpowiedział, chłodno. –Czego chcesz?- Skrzyżował ręce na swoim torsie, zaciskając
swoje dłonie w pięści.
-Sawyer-
zamruczała, podchodząc do niego. –Masz dzisiaj zły humor?- Uniosła swój
podbródek, patrząc na niego. Jej oczy były wymalowane dużą ilością czarnej
kredki. Ale do niej wygląd zaspanej kocicy pasował.
-Pewna osoba tak na
mnie działa
-A tak...-
Uśmiechnęła się, udając, że myśli. –Jak ona miała na imię? Alice? Audrey?
Allie? An...-
-Alex- przerwał
jej, zirytowany. Dobrze wiedziała, jak ona ma na imię. Ale Blaise lubiła sobie
podkreślać, że była ważniejsza od osób dookoła siebie.
-Mhm, Alex-
powiedziała jej imię z obrzydzeniem. –Zawsze możesz wymienić ją na kogoś
lepszego. Ludzie mówią, że bylibyśmy idealną parą, wiesz o tym?- Spojrzała na
niego spod swoich rzęs. Wydąsała swoją dolną wargę, mrugając na niego powoli.
-W takim razie są
idiotami- warknął, próbując ją obejść. Przycisną guzik otwierający auto,
zaciskając zęby. Gotowała się w nim złość. Czy ona myślała, że wróci do niej po
tym co zrobiła? Jeszcze była na tyle głupia, by to robić, po tym jak on
potraktował ją tak samo.
Chodzili
ze sobą
dwa miesiące. Byli przykładem idealnej pary. Pocałunki przed lekcjami,
wspólne
wypady i siedzenie cały wieczór na kanapie, oglądając kiepskie filmy. Po
jakimś
czasie te wszystkie uczucia, które do niej czuł wracały. Nie mógł sobie
na to
pozwolić, wiec je zgasił i z nią zerwał. Blaise chciała go potem jeszcze
więcej. Bo to czego nie możemy mieć jest najbardziej kuszące.
-Albo ty
po po prostu
nie widzisz, co tracisz- odparła, nie reagując na ton jego głosu.
Podeszła do
niego, opierając się o drzwi kierowcy. Położyła dłoń na jego torsie i
przyciągnęła bliżej za koszulkę. Brunet podparł się jedną dłonią o
samochód,
patrząc na nią z złością.
-Wiem i to bardzo
dobrze, Blaise. A teraz zejdź mi z oczu, zanim zrobię coś, czego pożałuję- wycedził
przez zaciśnięte zęby. Czy ona nie rozumiała, że on nie chciał mieć z nią nic
wspólnego. Nie chciał z nią związku. Blaise nie widziała, że jego uczucia nagle
nie zmienią swój kurs.
-Mówisz o
pocałunku?- Spytała, zagryzając swoją dolną wargę. Sawyer przypomniał sobie ile
razy całował te czerwone usta. –Proszę, nie krepuj się. Z chęcią przyjmę każde
twoje oferty- zamruczała, przelatując wskazującym palcem po jego policzku.
Chłopak wziął dwa kroki dalej. Nie mógł znieść bycia tak blisko obok niej.
-Każde?- Spytał.
Zacisnął swoje pięści, czując jak kluczyk od samochodu wbija mu się w prawą
dłoń. – W takim razie wybij sobie z głowy, że do ciebie wrócę. To koniec,
Blaise. Znajdź sobie inną zabawkę, bo w tym jesteś najlepsza. Te słowo, które
chcesz usłyszeć nie wyjdzie z moich ust-
-Ale stare uczucia
mogą powrócić, Sawyer. Wiem, że jeszcze coś do mnie czujesz.- Odepchnęła się od
drzwi. –Będziemy jeszcze razem. A wiesz, że kiedy ja czegoś chcę...- Uniosła
swój podbródek, ponownie patrząc na niego z uśmiechem. Miała ładne oczy. Brązowe
z małymi przebłyskami złota. –Ja zawsze to dostaję. A w tym przypadku chcę
ciebie, Sawyer- dokończyła.
-I tu się mylisz.
Nie czuję do siebie nic. Zrozum to w końcu. Obydwoje się wykorzystaliśmy-
powiedział, kładąc ręce na jej ramionach. –A wiesz co jest najgorsze? Nadal bym
cię kochał, gdyby nie ten zakład. Więc możesz winić tylko siebie. Byłem tylko z
tobą dla zemsty. Czy to nie dajcie ci ani trochę do myślenia?- Powoli stracił
swoją złość. Mówił cichym głosem, zrezygnowany. Miał już dość tej całej szopki.
-Ty jeszcze tego
nie widzisz...Ale ja tak. Będziemy razem. Znowu mnie pokochasz. Moż...-
-Przestań,
Blaise.
To nigdy się nie stanie- przerwał jej, idąc do samochodu. Skończył już z
nią rozmawiać.
Nie miał jej nic do powiedzenia. Za jakiego idiotę ona go brała? Blaise
była po prostu przyzwyczajona, że wszystko jej podawano na złotym
talerzu. Miała
wszystko, więc po co był jej on?
-I tak znajdę jakiś
sposób. To tylko kwestia czasu- usłyszał jej głos, zanim odpalił silnik.
Zacisnął swoje dłonie na kierownicy, jadąc w stronę domu Alex. Z głośników
wypływała muzyka country. Sawyer zmarszczył czoło i zaczął szukać lepszej
stacji. Nie oszukiwał się, że się zmartwił jej słowami. Blaise potrafiła mieć
kilka asów w rękawie, gdy tego tylko zachciała. Widział, co potrafi na własne
oczy. Omotała go jeden raz i prawie drugi. Była bardzo pewna siebie.
W końcu znalazł
stację, która grała hity Nickelback. Sawyer postanowił teraz o tym nie myśleć.
Wiedział, że jeżeli tego nie zrobi, zrujnuje cały weekend dla siebie i Alex.
Powodem do zmartwienia był też Corey. Chłopak westchnął, zatrzymując się na
czerwonym świetle. Przeleciał dłonią przez swoje włosy, patrząc na
przechodniów. Nie chciał, by Alex się dowiedziała, o tym co stało się na
początku tygodnia. Nie chciał by ten palant zbliżał się do niej. Po tym jak
złamał serce Will, był pewny, że potrafił by to zrobić ponownie. Alex pewnie by
się wściekła, gdyby zobaczyła co on znowu zmalował. Jego słowa były czystą
prawdą. Dlatego go uderzył. Bo mówił prawdę. Wcale się od siebie nie różnili.
Bał się, że znowu
się pokłócą. Nie mógł sobie wybić tej kłótni przez prawie cały tydzień. Był
wściekły. Nie na Alex, tylko na siebie. Gdy zobaczył jak Corey wtedy ją dotyka,
widział tylko czerwone światła. A zanim się zorientował co się działo, pokłócił
się z Alex. Nie był zazdrosny o to, że Corey z nią rozmawiał. Nie chciał by ona
skończyła jak Will. Miał tylko nadzieję, że Corey zostawi ją w spokoju.
___________________________
Dłuższy rozdział. Jak wam się podoba? Świetnie mi się pisało w perspektywie Sawyer'a. Wiem, że strasznie dużo jest opisane o przeszłości, ale to jest konieczne. W końcu pojawiła się Blaise. Co o niej sądzicie? Znajdzie jakiś sposób, tak jak mówi?
Następny rozdział dodał niedługo :)