Rozdział 5
Podstęp
Alex
Tak, czy nie?
Tak.
Nie.
Skrzyżowałam swoje ręce na klatce piersiowej, zastanawiając się co zrobić.
Wszyscy w pokoju patrzeli na mnie, czekając na moją decyzję. To była dla mnie
świetna okazja. Nawet nigdy nie myślałam o tym, by coś zrobić z swoim głosem.
Ja i śpiewanie? Jedyna osoba, która wiedziała o tym od początku to mama. Sama
zawsze włączała moje ulubione piosenki w samochodzie i w domu, by mnie
przekonać do spróbowania pójścia w tą stronę. Ale zawsze przeszkadzała mi
trema. Robiłam się nieśmiała przed dużą grupą ludzi i miałam ochotę zapaść się
pod ziemię.
A co na to Sawyer? Spytał się głos w mojej
głowie.
Sawyer. Dobrze zdawałam sobie sprawę z tego co się stało ostatnim razem.
Czy chciałam tego ponownie? Tak, Sawyer miał problemy z zazdrością. Ale czy
tylko o to chodziło? Nie wiedziałam, czy on i Corey wogóle się znają. Nigdy o nim nie wspomniał. I raczej mi na
to nie wyglądało by blondyn należał do grona jego znajomych.
Nie. Sawyer nie powinien mnie powstrzymywać od robienia tego, czego chcę.
Ja nigdy nie zabroniłabym mu jeździć na Stelli, mimo, że boję się tego potwora.
To był mój wybór. I ta myśl popchnęła mnie do zgodzenia się.
-No okej. Dwa tygodnie. Potem jeśli nie będę się do tego palić, do dasz mi
spokój. Zrozumiano?- Uniosłam swój podbródek, patrząc na Corey’a. Zdałam sobie
sprawę z tego, że był wyższy od Sawyer’a, co było dla mnie nowością.
-Oczywiście.- Posłał mi uśmiech. –I dzięki- Chwycił mnie za łokieć i
obrócił w stronę reszty kapeli. –Panie i Panowie…O to Alex. Nowa wokalistka „To
Whom It May Concern”
Gabe i Holly zaczęli klaskać, a brunet siedzący na kanapie zagwizdał.
Zaśmiałam się, widząc, że im na tym naprawdę zależało.
-Raczej należy ci powiedzieć jak tu wszystko działa- powiedziała Holly po
chwili. Założyłam swoje dłonie za swoje plecy i oparłam się o ścianie. Byłam
praktycznie w pomieszczeniu z obcymi osobami, prócz Holly.
-Holly gra na perkusji- dołączył Corey, gdy dziewczyna zaczęła uderzać
dłońmi w swoje kolana, udając, że gra na tym instrumencie. –Gabe na gitarze.
Jego solówki wymiatają
-Corey, przestań ze mną flirtować.- Blondyn złapał
się dramatycznie za serce. –Cześć, Alex- uśmiechnął się do mnie szeroko. Nie
mógł być starszy od Beck’a, nawet młodszy. Corey pokręcił głową na jego
komentarz i kontynuował.
-Seth gra na gitarze i basie (!!!!!? Dobrze!!!!),
oraz pisze wszystkie nasze piosenki.- Skinął głową na chłopaka, który nadal
siedział na starej, brązowej kanapie. Brunet uniósł swój wzrok z swojej gitary
i pomachał ręką.
-Uwierz mi. Za dwa dni uciekniesz stąd z krzykiem.
To dom wariatów- powiedział, poważny. Przełknęłam ślinę, nagle czując się
niewygodnie. Seth zobaczył, że mnie wystraszył i posłał mi sympatyczny uśmiech.
– Żartowałem. Rozluźnij się. Nikt tu nie gryzie prócz Gabe’a, jeśli zabronisz
mu jeść.
Zerknęłam na blondyna. Seth miał rację. Obok niego
leżało co najmniej pięć papierków po batonikach.
-On ma żołądek bez dna.- Holly wywróciła oczami.
-Czy to moja wina, że ciągle jestem głodny?-
Spytał Gabe, wyglądając na zranionego.
-Twoja mama naprawdę nie powinna ci wciskać tego
kitu „Jest dużo, to będziesz dużym chłopcem”. Od dawna podejrzewałem, że chce
cię zapisać na walki sumo.- Dodał Seth, odkładając swoją gitarę na bok.
-Jakoś nie miałeś problemu, gdy upiekła ci
szarlotkę, gdy byłeś chory.- Chłopak wzruszył ramionami, patrząc na swojego
kolegę. –I jeśli mnie pamięć nie myli, to poprosiłeś ją o jeszcze jedną…I dwa
dniu później o kolejną
-To nie moja wina, że twoja mama robi takie dobre
wypieki.- Seth zaczął się bronić.
-Dobra, dobra. Dajcie sobie buzi i się
przeproście- Holly uniosła głos. Pewnie gdyby tego nie zrobiła, była bym
światkiem ich wielkiej debaty na temat jedzenia Gabe’a i jego mamy. Widać było,
że byli jak jedna, wielka rodzina. I nagle bardzo chciałabym być jej częścią.
To nie było to samo co z Hendersonami. Nawet, gdybym nie chciała należeć do ich
rodziny, mój związek z Sawyer’em zapewniał mi tam miejsce.
-Alex. Chcesz zostać i zobaczyć jak gramy?- Spytał
mnie Seth. Na pierwszy rzut oka wyglądał jak ci zranieni muzycy, którzy kochali
tylko swoją gitarę. Te ciemne włosy i oczy…Czy on czasem nie nosił kontaktów?
Cała jego postura mówiła, że jest artystą. –Za godzinę zaczynamy
-Jasne- odparłam, bez zastanowienia.
Przez następne pół godziny patrzałam jak
nastrajają swoje instrumenty i rozprawiają się z wszystkimi problemami,
dotyczący ich występu. Robili to z takim entuzjazmem, że chciałam już do nich
dołączyć i być częścią tego wszystkiego. Nawet nie myślałam już o swojej
tremie, o tym mogłam się martwić, gdy nadejdzie odpowiednia pora. Ale miałam
nadzieję, że moja przyjaciółka wcale się nie zjawi. Przeszkadzała mi tylko. Gdy
skończyli wszystko szykować, Holly zaciągnęła mnie do damskiej toalety, by
poprawić swój makijaż.
-My musimy sobie pogadać- oparłam się o jeden z
zlewów, patrząc jak nakłada czerwoną szminkę na swoje wargi.
-Oh.- Zatrzymała się w połowie malowanie dolnej
wargi, patrząc w lustro. –Myślałam, że to mnie ominie- zaśmiałam się.
-Czemu mnie okłamałaś?- Spytałam ją. Moja złość
całkowicie nie znikła. Nadal czułam mały jej płomyk palący w mojej klatce
piersiowej. Nie lubiłam, gdy ktoś mnie okłamywał. Możliwe, że czułam się wtedy
bez kontroli. Nie była wobec mnie fer. Tak. Pewnie bym się nie zgodziła przyjść
za pierwszym razem, ale pewnie bym w końcu się zgodziła.
-No wiesz…Nie wiem.- Wzruszyła ramionami. –Gdybyś
wiedziała, pewnie byś powiedziała Sawyer’owi
Czy ja dobrze słyszałam? Powiedziała jego imię jak
by to było jakieś przekleństwo. Nie. Pokręciłam głową. Wydawało mi się.
Możliwe, że za nim nie przypadała. Przecież to przez niego nie zgodziłam się
prędzej, prawda? Westchnęłam. Już go obwiniałam. To nie była jego wina…
-Przepraszam. Obiecuję, że już tego nie zrobię.-
Zerknęła na mnie w lustrze, nakładając resztę swojego makijażu. Wyglądała
inaczej, niż na co dzień. Ostre kolory na jej powiekach i ten krwisty kolor na
ustach sprawiały, że wyglądała na groźną.
Kiwnęłam głową. Wierzyłam jej. Po co by miała
teraz kłamać? Zgodziłam się na te próbne dwa tygodnie. Potem to był już mój
wybór, czy chcę zostać, czy nie. Jeśli oczywiście oni pierwsi mnie nie wykopią.
Sawyer
Miał ochotę uderzyć tego doktora.
-Tutaj?- Spytał, dotykając miejsce na jego
brzuchu. Miał zimne palce i nie podobało się mu, że musi być obmacywany przez
obcą osobę.
-Przecież powiedziałem, że bolą mnie żebra, nie
brzuch- odparł Sawyer, jakby mówił do pięciolatka, a nie starszego mężczyzny po
studiach medycznych. Ale nie mógł nic na to poradzić. Przez ostatnie pięć minut
doktor dotykał różne punkty na jego ciele. Brunet wyraźnie mu powiedział, co
jest powodem jego niechcianej wizyty. Wcale nie chciał tutaj być, ale Will go
tutaj przywiozła. Jej troska o niego była nieraz powodem jego irytacji. Nie
potrzebował niczyjej pomocy. Sam dawał sobie radę.
-A tu?- Spytał, kładąc swoją dłoń i ściskając.
Sawyer o mało nie wrzasnął. Cholerny doktorek. Powstrzymał się od wypuszczenia
ataku przekleństw na niego i zacisnął mocno zęby.
-Tak- wycedził. Mężczyzna kiwnął głową i przesunął
swoją dłoń w prawo, ponownie ściskając. Brunet odwrócił swoją twarz od doktora,
patrząc na plakat wiszący na jednej z ścian. Palenie i picie zabija. Jakby tego
nie wiedział. Był tam, zrobił to i wrócił. Palenie było chwilowe. Akt jego
buntu. Albo tak lubił myśleć.
Wtedy był głupi. Zaledwie czternaście lat. Ubrany
w bluzkę z nadrukiem wtedy sławnego rapera i dżinsy, które co chwile mu
spadały. Siedział sobie przed jednym z sklepów z swoimi obecnymi kumplami,
papieros ukradnięty z paczki swojego wujka w dłoni. Chciało mu się wtedy śmiać,
gdy widział osoby wychodzące z super marketu. Omijali ich szerokim łukiem,
jakby byli jakąś zakaźną chorobą.
Potem przyszło picie. Najpierw były te tanie
butelki i piwa. Potem udawało mu się zdobywać coś lepszego. Pił by mieć lepszy
humor. A dziewczyny tu lubiły. Kleiły się do niego jak durne osy do jedzenia.
Nie musiał nawet próbować. One same przychodziły. Jedna po drugiej. Znikały
dosyć szybko. Gdy już je rzucił, unikały go. Były naiwne. Wiedziały jaki był,
ale jednak przychodziły. Robiły wszystko by zwrócić na siebie jego uwagę.
Potem był kolejny okres. Dołączył do drużyny
Lacrosse. Był dobry. Coraz więcej dziewczyn przychodziło i odchodziło. Chciały
chodzić z kimś z drużyny. Sawyer był dobry, ale nie kochał grać tak jak inni.
Jednak to dało mu większą sławę. Był popularny. Chodził z cheerleaderkami i
pojawiał się na każdej imprezie. Nie palił już, ale nadal pił. Nie tyle jak
kiedyś, ale nadal lubił sobie wypić. Jednego dnia zdobył sztuczny dowód
osobisty. Nie wpuścili go i na dodatek zaprowadzili do właścicielki klubu. Było
już tam trzech chłopaków i jedna dziewczyna.
-Niezłe z was ziółka- powiedziała, gdy usiadł.
Wszyscy próbowali się dostać do klubu. Wszystkich złapano. Wtedy poznał Will,
Mason’a, Caleb’a i Rayne’a. Była jeszcze Lindy. Kochał tą kobietę, jakby znał
ją całe życie. Wkrótce po tym przestał grać w Lacrosse. Miał nowych przyjaciół,
nie potrzebował dawnych. Tamci przestali zwracać na niego uwagę. W końcu
znalazł to co lubił. Motory. Prędkość go nakręcała. Z sportowca stał się
motocyklistą. Mówili, że był również dilerem. Niech tak myślą, mówił. To tylko
dawało mu więcej rozgłosu.
Zjawiały się kolejne dziewczyny. Były ciekawe kim
jest trzeci z Hendersonów. Wcale nie podobny do swoich braci Les’a i Beck’a.
Obydwoje byli poukładani i dobrze się uczyli, gdy Sawyer przeskakiwał z gniazda
na gniazda i ignorował to co działo się w szkole. Miał wszystko gdzieś, ale
jego przyjaciele nadal się ego trzymali. Akceptowali jaki był. Przy nich
pozwalał sobie ukazywać trochę dawnego siebie, zanim ona go zniszczyła. Mówili,
że jest cienka linia pomiędzy miłością, a nienawiścią. Nie raz potrafił ujrzeć
ją jak się śmieje i czuł to samo uczucie, zanim go wykorzystała. Nienawidził
ją, za to co zrobiła i siebie, za to, że był taki naiwny. Naiwny idiota.
Dzieciak, który łudził się, że ona może mieć z nim coś wspólnego.
Te myśli zawsze wracały i z dnia na dzień go to
coraz bardziej niszczyło. Nie umiał kochać. Wystarczył mu jeden zawód. Ona
zabrała mu wszystko. Wzięła sobie jego serce bez pozwolenia i rzuciła je na
pożarcie swoim zwierzakom. Stracił wtedy część siebie, która nadal gdzieś się
chowała. Ale powoli wracała. Przez nią.
Alex. Alex Darcy. I pomyśleć, że na początku
chciał ją tak egoistycznie zepsuć. Myślał, że była to kolejna zabawka, którą
rzucił mu los pod choinkę. Marionetka dla jego znudzonych dłoni. Szybko to się
zmieniło. Przez te pierwsze dni patrzał, jak przechadza się po domu. Jak włosy
jej opadały na ramiona, gdy nie miała je związane. Lubił patrzeć, gdy zagryzała
swoją wargę w koncentracji, myśląc o czymś. Nie wymienił z nią nawet jednego
słowa. Kiedy przyjechała, nawet się nie przedstawił. Ale kiedy powiedziała jego
imię…Nie, powiedziała, że ma interesujące imię. Była miła, gdy on nawet nie
chciał się do niej odezwać.
Potem
zobaczył swoją okazję, gdy jej mama nazwała ją swoim kaczorkiem. Nie pasowało
to do niej. Nie podobało się mu. Zobaczył jej zaskoczenie, gdy nachylił się i
wyszeptał jej do ucha swoją opinię. Żabka. Była dla niego żabką, a nie jakimś
brzydkim kaczątkiem. Uśmiechnął się, a ona posłała mu spojrzenie, które sygnalizowało,
że była niezadowolona. Ale jego oczom nie uniknęły rumieńce, które narodziły
się na jej policzkach. To był dla niego znak. Przez kolejne dni nie widział jej
za wiele. Wiedział, że unikała wszystkich.
Na początku chłodno go traktowała, ale jej się nie
dziwił. Potrafił odtrącać od siebie ludzi bez zdawania sobie z tego sprawy. Był
zaskoczony, gdy z nim zatańczyła. Ale potem wszystko było jak przedtem. Patrzał
jak spędzała czas z Les’em. Czemu on nie mógł być jak swój starszy brat?
Byłem
taki. I jak skończyłem?
To była kwestia wyglądu. Nosisz okulary i aparat
na zęby – nie masz za wiele przyjaciół. Wymieniasz to na kontakty i siłownię –
jesteś bardzo lubiany. Mili i ładni chłopcy mieli dużo znajomych. Takie było
życie. A Sawyer nie miał zamiaru być jakąś marną kopią swojego brata. Chciał
się wyróżniać z całej rodziny. A nie mówili „to jeden z tych Hendersonów”.
Był zazdrosny o to, że wolała Les’a, od niego. A
gdy chciał z nią porozmawiać, odtrącała go, tak jak w Walmarcie. Wtedy w końcu
postanowił dać sobie z nią spokój. Nie widział powodu by za nią się uganiać,
skoro ona i tak go nie widziała. Był przecież samolubnym dupkiem.
Nie spodziewał się tego, że gdy będzie się
wymykał, ona go przyłapie. Widział jak Les wystawił ją do wiatru, a gdy
spytała, czy jedzie do domu, miał wrażenie, że chce jechać razem z nim. Wtedy
był zły. Nie był jakąś zabawką do pocieszenia. Ale widząc ją, gdy wzięła od
niego krok do tyłu, nie mógł jej tak zostawić. I nie żałował.
Gdyby wiedział wcześniej, zgrywał by bohatera
wcześniej. Nigdy by się nie spodziewał, że go pocałuje. I jeszcze za to
przepraszała? Potem było tylko lepiej. Aż w końcu wszystko runęło. A to
wszystko była jego wina. Jego zazdrość. Ale co mógł na to poradzić?
A
teraz znowu to zrobiłeś.
Alex nie mogła o tym wiedzieć. Nie chciał widzieć
zawiedzenia w jej oczach. Sawyer jej obiecał. I co, dotrzymał? Nie. Nienawidził
się za to i nienawidził Corey’a. Nie żałował tego, że go uderzył. Tacy jak on
sobie zasłużyli.
I
odezwał się hipokryta
-Tak myślałem. Masz kilka pękniętych żeber-
powiedział doktor. Miał siwe włosy i wąs, który zakrywał większość jego górnej
wargi. Sawyer nic nie odpowiedział, tylko patrzał dalej na ścianę. W niektórych
miejscach odleciały kawałki cynku i farby. Ściana była zniszczona. Dokładnie
jak jego życie. Każdy ubytek reprezentował jego porażki. Alex była dla niego
tym kwiatem w tym całym bagnie. Nie mógł jej stracić.
Alex nie mogła się dowiedzieć. Nie, nie, nie. Nie
mogła. Ale teraz nie mógł już cofnąć czasu. Nie myślał wtedy. Smakował tylko
chwili, gdy jego pięść połączyła się z twarzą Corey’a.
-Musisz mi powiedzieć co się stało.- Usłyszał
doktora. Obrócił swoją głowę w jego stronę, patrząc na plamę na jego białej
koszuli. Kawa, czy sos czekoladowy. Miał ochotę mu powiedzieć, że tam jest. Ale
co mu to da?
Doktorek sobie ją wypierze. A ty, Sawyer? Nie
możesz wyprać swoich wszystkich problemów.
Chciałby. Wrzucić je wszystkie do pralki i prać
dopóki staną się bialutkie i będą symbolizować coś dobrego w jego życiu.
-Uderzyłem się- odparł, spuszczając swój wzrok. Co
go obchodziło, jak się doprowadził do takiego stanu. Płacili mu za leczenie
ludzi, a nie zadawanie pytań. Sawyer sądził, że go i tak nie obchodziło jak to
się stało. Więc po co mówić.
-Wdał się w bójkę- powiedziała Willow, rzucając mu
spojrzenie. Doktor machnął ręką, jakby się tego spodziewał i zaczął wypisywać
receptę na leki. Sawyer spojrzał na swoją przyjaciółkę, jakby mówił „A nie
mówiłem”. Brunet spuścił swoją bluzkę na dół, siadając.
Rayne powiedział mu, że będzie go krył. Nie
wiedział do jakiego stopnia, ale był mu wdzięczny. Jego przyjaciele zawsze
ratowali go w potrzebie. Chłopak zabrał swoją receptę i wyszedł z gabinetu bez
słowa, zostawiając za sobą dziękującą Will. Po co miał mu mówić dziękuję? Za
to, że katował go przez ostatnie pięć minut. Jasne.
Zaczął sobie nucić swoją ulubioną piosenkę.
Wszystko
będzie dobrze, Sawyer.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz