piątek, 27 lipca 2012

Rozdziały 1 - 4


Rozdział 1
Powitanie Razy Dziesięć

-Jesteś gotowa?- Pyta się mama, jednak nie czeka na moją odpowiedź, tylko otwiera drzwi. Po widoku przedniego ogródka, mam ochotę krzyknąć "Nie!" i biegiem wrócić do samochodu. Czy nie mogłam zamieszkać z grzecznymi dziewczynkami z kucykami, tylko z bandą chłopaków, którzy w wolnym czasie palą laki barbie i zakopują je w ogródku? Jednak nie miałam za dużego wyboru w sprawach zamieszkania. Matczyny instynkt mojej mamy powiedział jej, że nie warto przeprowadzać się na pół roku i wrócić do Burnsville w poszukiwaniu pracy. Woli zostawić mnie u Hendersonów. Nigdy ich nie poznałam i szczerze nie miałam zamiaru. Rodzina z ośmiorgiem dzieci nie może być normalna, prawda? Zdecydowanie nie.
-Tak- odpowiadam mamie, chwytając ponownie za moją walizkę. Wchodzę za mamą, która już zostawiła resztę moich rzeczy na korytarzu i patrzała na mnie zachęcająco. Pierwsze co zauważyłam to miły wystrój korytarzu. Duży, miękki dywan na panelach, dużo obrazów z kwiatami i zielone ściany. Durga rzecz? Cisza. Jak w grobowcu. Na początku pomyślałam, że jeszcze śpią, bo było dopiero wpół do ósmej. Jednak mama machnęła do mnie ręką i zniknęła w drzwiach po prawej stronie. Niepewnie puściłam walizkę i skierowałam się do pokoju. Był to salon w kolorach jesieni z ciemną wykładziną oraz dużymi oknami, które wpuszczały dużo światła. Na dużym skórzanym narożniku siedziało dziesięć osób i wszyscy się na mnie patrzeli z zainteresowaniem.
-Alex!- Krucha kobieta zerwała się z kanapy i okrążyła mnie w uściskach i całusach. -Jej, jak ty wyrosłaś- mówiła po między pocałunkami. -Mów mi Gina, słonko-
Gdy mnie puściła, podeszła do mamy i zaczęła ją uściskać w ten sam sposób. W tym samym czasie, podszedł do mnie Pan Henderson. Był wysoki mężczyzną, z brązowymi oczami i blond włosami, które były związane w luźnego kucyka.
-Jestem Ben- Uśmiechnął się do mnie ciepło i podał mi dłoń.
-Alex, miło mi- odpowiedziałam, chwytając jego dłoń. Kiedy mama skończyła się witać z swoją przyjaciółką, Gina zwróciła na mnie swoje niebieskie oczy, a następnie na swoich synów i wzdychnęła głośno.
-Chłopcy, przywitajcie się w końcu!- Krzyknęła, a do mnie szepnęła, rozbawiona -Dawno nie miałam takiej ciszy w domu. Chyba ich spłoszyłaś-
-Dzięki- Odpowiedziałam, próbując ukryć sarkazm. Tylko tego mi brakowało. Po chwili niezręcznej ciszy, wstał jeden z Hendersonów.
-Jestem Les- powiedział swoim głębokim głosem. Miał na sobie zwykłą, białą koszulkę, która ukazywała jego opalone ciało, i zwykłe szorty. Jego brązowe włosy, za pewnie farbowane, iż Gina miała czarne włosy, były mokre od zapewne niedawno wziętego prysznica. Jego czekoladowe oczy, należały do elegancko wyrzeźbionej twarzy.
-Hej- odpowiedziałam. Następny wstał chłopak obok niego. Na jego nosie leżały okulary, a za nimi chowały się żywe niebieskie oczy z wachlarzami rzęs. Wyglądał na bardzo inteligentnego, ale był także przystojny, z ułożonymi blond włosami i wysokimi policzkami,tak jak jego brat Les.
-Miło mi cię poznać, chica - rzekł. Nawet jego głos trzymał w sobie inteligencję. -Jestem Beck- posłał mi uśmiech i siadł z powrotem na kanapę. Znowu nastała cisza. Po chwili Beck spojrzał na jednego z swoich braci i szturchnął go łokciem. Ten Henderson nie wyglądał na miłego. Był obrany w skórzaną kurtkę i ciężkie buty motocyklisty, które były nałożone na długie nogi w czarnych dżinsach. Jego włosy były w nieładzie, jakby dopiero co wstał z łóżka, a jego oczy były jak dwie niebieskie kostki lodu. Jego cera była lekko bladsza od jego braci. Miał wysokie policzki, tak jak Beck i arogancki uśmiech na swoich malinowych ustach.
-Sawyer, rusz tą dupą- Warknął do niego Les, marszcząc nos.
-Nie trzeba.- Wtrąciłam. -Sawyer...interesujące imię- Powiedziałam głupio. Ciemnowłosy puścił mi oko i oparł się z powrotem na kanapę.
-No dobra, widać, że oni nie maja manier- powiedział następny w kolejce. Wstał z kanapy...i mnie uścisnął. Nadal trzymając mnie w objęciu, przybliżył swoje usta do mojego ucha. -To banda baranów.- Wyszeptał mi, gdy ja zadrżałam na kontakt jego oddechu z moją skórą. Już chciał mnie puścić, ale znowu objął mnie i wyszeptał. -Jestem Victor, jedyny normalny w tym domu- Dodał i spuścił swoje dłonie. Victor był jak młodsza wersja Les'a, tylko zamiast brązowych włosów, jego były czarne. Victor poklepał mnie po ramieniu i usiadł na swoim miejscu. Dopiero teraz zauważyłam, że siedzą w kolejności wiekowej. Moje oczy powędrowały do następnego Hendersona, który patrzał na mnie z obrzydzeniem.
-Myślałem, że będziesz ładniejsza- powiedział, jego oczy wędrujące po moim ciele. Miała ochotę zapadnąć się pod ziemię. Rano wyszykowałam się starannie, ale może nie, iż robiłam to o czwartej rano.  Był repliką swojego taty, minus długie włosy, plus kolczyk w prawych uchu i jasne pasemka.
-Tylko dlatego, że nie ma tyle tapety co twoje byłe laski?- Prychnął Vic, a Les pokręcił głową.
-Drew!- Krzyknęła jego matka, ale chłopak ją zignorował i dalej się uśmiechał. To był pewnie przywódca ostatnich trzech szatanów...Oliver, dwunastolatek, który przechodził przez fazę sportowca i pięcioletni bliźniacy, Jett i Tony. Jeden z bliźniaków, Tony jak to mi się przedstawił, podbiegł do mnie i przytulił się do mojej nogi. Jett za to przyłożył palec do swoich ust i tylko uśmiechnął się nieśmiele.
-No! To możemy my wypijemy kawę z Jenny, a wy chłopcy zajmiecie się naszym gościem?- Gina klasnęła w ręce, magicznie pozostawiając całą ósemkę na równe nogi. Gdy zostawili nas samych w pokoju, Les przejął dowodzenie, jako najstarszy.
-To co Alex? Masz ochotę na grę w frisbee?-



Rozdział 2 
Mokra Gra

-Nie jest za wcześnie?- Spytałam, patrząc jak wszyscy zaczęli ubierać buty. Nawet Sawyer przebrał swoje ciężkie wiązane buty, na czarne, podarte trampki.
-Zawiążesz mi buty?- Jett spytał Sawyer'a, trzymając białe adidasy w swoich małych dłoniach.
-Jasne, młody- Odpowiedział ciemnowłosy i posadził go na swoich kolanach, a następnie zwinnie założył mu buty i je zawiązał. Gdy skończył, poklepał małego blondyna po ramieniu i spuścił go z swoich kolan.
-Ej, Alex!- Krzyknął Vic. Odwróciłam się w jego stronę. Victor stał oparty o szafę z butami, trzymając w dłoni zielony talerz. -Jesteś gotowa, czy chcesz się przebrać w coś wygodniejszego?- Spytał mnie, obracając frisbee między dwoma wskazującymi palcami. Spojrzałam na swoje białe dżinsy, białą koszulkę i kolorowe tenisówki.
-Nie, spoko. Jest mi wygodnie w tym czym jestem- odpowiedziałam, uśmiechając się odważnie. Pewnie gra w sport z Hendersonami nie może być taka straszna, nie? Nie byłam taka pewna. Widać to było po wyrazie twarzy zimnego Sawyer'a, aż po szczerbatego Jett'a. Wiedziałam, że czeka mnie ciężka gra, ani tego dopilnują.  W tym momencie moja mama wyszła z drzwi po drugiej stronie korytarza, widocznie zajęta ważną rozmowa przez telefon, iż potknęła się o but Olivera.
-...tak, tak- powiedziałam, chwytając się za jedną z ścian. Gdy skończyła rozmawiać przez telefon, zwróciła się do mnie i okrążyła mnie w ścisku. Stałyśmy tak przez chwilkę, na środku korytarza, mama ściskająca mnie coraz mocniej z upływającą chwilą, płacząca do mojego ramienia. Okej, tylko matki mogą dawać takie mordercze uściski. Przytulanie powinno służyć do pożegnań i przyjemności, a nie do do łamania kości.
-Mamo!- Wydusiłam z siebie ostatnie resztki powietrza. Ta kruszyna ze mnie moje cenne życie.
-Przepraszam, kochanie.- Pociągnęła nosem i mnie puściła, ocierając łzy nadgarstkiem.
-Już jedziesz? Myślałam, że masz spotkanie o trzeciej.- Zmarszczyłam czoło. Czułam jak moje gardło zaciska się z bólu, w ostrzeżeniu o nadchodzących łzach. Nie, nie będę płakać. Karciłam się za takie dziecinne zachowanie, ale nie mogłam nic na to poradzić. Nigdy nie byłam zostawiona sama. Zawsze byłyśmy tylko dwie, ja i mama. Wystarczała mi ona, nie potrzebowałam ojca, który zresztą zostawił mamę, zanim zdążyłam się urodzić. Przeprowadzałyśmy się wiele razy i każda przeprowadzka sprawiała mi taką samą ilość przykrości, gdy zostawiałam nowych przyjaciół i to co udało mi się zbudować w ciągu kilku miesięcy. Ale teraz mieszkanie z Hendersonami mnie całkiem przerastało.
-Och, tak mi przykro- powiedziała mama, przez załzawione oczy. -Zadzwonili, że muszę wstawić się wcześniej. - Uśmiechnęła się, ściskając moją dłoń. -Będę za tobą tęsknić, kaczorku!- Wydusiła z siebie, ponownie mnie przytulając. Moje policzki automatycznie się zaczerwieniły., gdy usłyszałam przezwisko mojej mamy, które dla mnie wymyśliła. A głośny śmiech, który byłam pewna należał do Drew, prowadzący trzy inne, wcale mi nie pomagał. Pożegnanie trwało jeszcze kilka bolesnych chwil, które składały się z ponownych łez, uścisków i słów 'kaczorku'. A gdy jej samochód zniknął za rogiem, miałam ochotę biegnąć za samochodem jak małe dziecko, błagając by zabrała mnie ze sobą. Po chwili ciszy i patrzenia na puste miejsce parkingowe, Les przerwał ciszę i kazał wszystkim chłopakom kierować się do tylnego ogródka.
-Gotowa, Alex?- Spytał mnie Beck, ściągając swoje okulary. Nie. Nadal nie byłam i po tym co widziałam na przednim ogródku, nie byłam pewna czy będzie gdzie grać. Moje oczy nie pominęły sposobu w który patrzeli na mnie Ben i Gina. Pewnie wiedzieli co się dzieje dokładnie podczas ich rodzinnych gier. Ale nie może być tak źle, prawda? Okej, nie byłabym zaskoczona, gdyby coś skończyło stłuczone. Nie przy Hendersonach. Ku mojemu zaskoczeniu Sawyer podszedł do mnie, jak wcześniej zrobił to Vic, nachylił się i szepnął mi do ucha.
-Osobiście sądzę, że kaczorek do ciebie nie pasuje- rzekł, rozbawionym głosem. -Dla mnie będziesz żabką- dodał po chwili zamyślenia. Gdy się oddalił na jego twarzy był przyklejony arogancki uśmiech. Ja w tym samym czasie czułam jak moje policzki podgrzewają się do trzystu stopni. Żaba? Byłam pewna, że Sawyer tak szybko nie odpuści z zielonym płazem. Rzuciłam mu mordercze spojrzenie i zeskoczyłam z dwóch ostatnich stopni i wylądowałam na zielonej trawie. Wszyscy Hendersonowie siedzieli na trawniku i czekali na mnie i Sawyera, który ciągnął się tuż za mną. Siadłam na jednym z wolnych miejscy, czyli koło Drew, który prychnął i odwrócił głowę w drugą stronę. O co mu chodziło?
-Okej- rzekł Les, klaszcząc dwa razy w swoje dłonie. -Beck, Sawyer, Jett, Drew i Tony. Jesteście w jednej drużynie.- Wymienił imiona pierwszej grupy, gdy chłopcy przybijali sobie piątki. -Alex, Oliver, Vic, jesteście ze mną.- Dokończył, gdy pierwsza drużyna przestała wydawać zwierzęce odgłosy.
-Ale czemu u nich jest pięć osób, a u nas cztery?- Uniosłam niepewnie rękę.
-Bo Tony i Jett zaliczają się do ligi mikrusów i ich liczy się jak...Ow!- Oliver nie skończył tego co miał zamiar powiedzieć, bo obydwoje z bliźniaków podeszli do niego i kopnęli go w obydwie nogi. Mali, ale agresywni. Obydwie grupy ruszyły w przeciwne strony ogródka by obgadać plan, albo w moim przypadku wyjaśnić mi zasady gry. Jak to Oliver mi wytłumaczył, gra polegała na by przetrzymać frisbee w swojej drużynie przez trzydzieści sekund, a następnie doprowadzić dysk do linii punkcyjnej, po stronie 'wroga'.
-Brzmi łatwo- powiedziałam, gdy Oliver skończył.
-Jasne- rzekł Vic, wzruszając ramionami. - Tylko trzymaj się z dala od małych tyranów, bo trawy przez godzinę z włosów nie wyjmiesz- Przerzucił swoją bejsbolówkę daszkiem do tyłu.
-Postaram się zapamiętać- Kiwnęłam głową, moje oczy wędrujące do drużyny Beck'a, którzy byli w trakcie rozbierania swoich koszulek. Nie mogłam powstrzymać uśmiechu, gdy zobaczyłam Jett'a i Tony'ego z ich lekko pulchnymi brzuchami. Jednak powietrze stanęło mi w gardle, gdy zobaczyłam jak Beck i Sawyer oblewają się wodą z butelek sportowych. Przejrzysty i mokry t shirt Beck'a przykleił się do jego torsu, ukazując mi rzeźbione mięśnie i nie czułam mniej zawrotów głowy, gdy moje oczy skierowały się na Sawyera. Jego mięśnie brzucha były również imponujące...Okej, więcej niż imponujące.
-Ej, Darcy! Ty też musisz pozbyć się koszulki!- Gwizdnął Drew, głupawy uśmiech na jego ustach. Wywróciłam oczami i odwróciłam się do niego plecami, gdzie moja grupa również porzuciła swoje koszulki.
-Wy nie na serio?- Spytałam, nie mogąc się powstrzymać od patrzenia się na nich po kolei. Dżinsy Victora leżały nisko na jego biodrach i szczerze miałam nadzieję, że nie spadną mu podczas gry. Les z swoim opalonym i wyrzeźbionym jak z skały ciele na pewno sprawiał, że dziewczyny chwiały się na jego widok.
-Drew tylko żartował- wyjaśnił mi Les, uśmiechając się lekko, gdy ja spuściłam oczy na swoje buty. Odetchnęłam z ulgą na jego słowa, nie wyobrażałam sobie siebie biegająca w staniku, pośród pół nagich Hendersonów.
-Pośpiesz się, żabciu!- Krzyknął Sawyer, jego słowa oblewające mnie mentalnym kubłem wody na przebudzenie z moich myśli. Posłałam Sawyer'owi pozdrowienie środkowym palcem, odwracając uwagę od siebie. Gra rozpoczęła się z frisbee w rękach Beck'a z pierwszej drużyny, który stracił dysk przy pierwszym żucie, gdy złapałem go w połowie drogi do Drew.
-Brawo, Alex!- Krzyknął Oliver, do którego następnie rzuciłam niebieski talerz. Jednak Oliver upadł na ziemie, gdy Jett i Tony rzucili mu się na nogi. Może Oliver był sportowcem, ale nie brał tej gry na serio, bo dał się powalić bliźniakom na trawę śmiejąc się głośna, gdy Tony zaczął go gilgotać po brzuchu.
-Weźcie ich ze mnie! Proszę!- Krzyknął Oliver przez wybuchy śmiechu. Już miałam iść ściągnąć te małe szatany z niego, gdy sama zostałam powalona na ziemię. Przez chwile wszystko się kręciło. Nawet nie mogłabym utrzymać równowagi, gdybym chciała, bo osoba która mnie powaliła była silna. Gdy wszystko przestało się kręcić, widziałam tylko niebo. Wtedy zdałam sobie sprawę, że ktoś na mnie siedział.
-To za odebranie mi rzutu- powiedział.
-Beck, złaź ze mnie!- Warknęłam. Czułam się nie wygodnie. Jego uda dotykały moich bioder, a ręce przytrzymywały moje nadgarstki do trawy.
-Nie ma mowy- Powiedział Beck, uśmiechając się złowieszczo. Okej, gdzie się podział tamten Beck? Rozumiem, że jeśli ktoś nosi okulary, nie znaczy, że jest grzeczny, ale po manierach Becka, gdy się ze mną przywitał niecałą godzinę temu, zdawał mi się inny. I na pewno nie był tym chłopak z zgorszeniem napisanym na jego twarzy.
-Jak zaraz ze mnie nie zejdziesz, to cię uduszę- powiedziałam, zaciskając zęby.
-Praktycznie to nie możesz, bo przytrzymuję ci ręce.- Uśmiechnął się szerzej.
-Ej, mądre portki, złaź z mojego gracza, bo ci jaja obetnę!- Usłyszałam za sobą Victora, który sam się śmiał. Haha. Czy bezbronna dziewczyna jest taka komiczna? Dla Hendersonów tak. 



Rozdział 3 
Porażka część 1  

Przez kilka następnych dni starałam się jak najbardziej unikać Hendersonów. Czułam się miedzy nimi nieswojo. Siedziałam tylko w pokoju, a gdy przychodziło do wyjścia do toalety starałam się by korytarz był pusty. I uwierzcie mi, gdybym nie miała potrzeby kąpieli i innych rzeczy, jak normalny człowiek, pewnie bym nigdy nie postawiła stopy w łazience Hendersonów. Chłopcy nie słyszeli pewnie o tygodniowym (w ich przypadku powinni robić to codziennie) czyszczeniu łazienki? Już wam mówię: Nie. Sama bym posprzątała, ale na sam widok unosi mi się zeszłoroczna pizza. Nie poproszę Giny i Bena o używanie ich łazienki. Zrobili już dla mnie za dużo. Więc wracając do unikania ośmiu szatanów. Gina musiała rozumieć jak się czuję, iż przynosiła mi posiłki do pokoju. Nie raz zaczęła małą rozmowę, a innymi razami uśmiechała się do mnie jakby wiedziała co czuję. Mimo jak mocno starałam się unikać Hendersonów i tak musiałam w końcu na chociaż jednego z nich wpaść. Wcześniej czy później? Oczywiście, że wcześniej. 

Gina powiadomiła mnie w środę wieczorem, że na następny dzień, dom będę miała dla siebie. Jak to ona powiedziała? Musisz się wyrwać z tych żółtych ścian i popatrzyć na inne kolory. No i miała rację. Wiem gdzie jest tylko łazienka, kuchnia, salon i mój pokój. Reszta pomieszczeń w domu jest mi obca. Gina zapewniła mnie, że na sto procent będę miała poste mieszkanie, chociaż na kilka godzin. Ben był w pracy, Vic i Les pomagali w przygotowaniach do jakiejś tegorocznej parady, Beck dawał korki do kilku 'koleżanek', mimo, że były wakacje. Sawyer po prostu wychodził, Oliver miał trening, Drew spotykał się z kolegami, a bliźniacy jechali z Giną na zakupy. Przynajmniej tak myślałam, do puki nie usłyszałam pukania do drzwi po drugiej. Byłam w trakcie czytania jednego z magazynów, który jakoś trafił na bok od razu po zakupie. Spojrzałam na drewniane drzwi, marszcząc nos, podparłam się na łokciach. 
-Proszę!- Krzyknęłam, odkładając gazetę na bok. Po chwili drzwi się otworzyły i ujrzałam głowę Sawyera. 
-Hej, żabciu- powiedział, wchodząc do pokoju. Sawyer miał dzisiaj na sobie podarte dżinsy, które idealnie pokazywały jego długie, bocianie nogi i biały serkowy t-shirt. Nie mogłam pominąć tego, że był ubrudzony czarnym smarem tylko na ubraniach, ale także na dłoniach. Na jego prawym policzku była czarna smuga, która idealnie pasowała do jego roztrzepanych włosów. Okej! Powinnam przestać tak o nim myśleć...Zwłaszcza o jego wyglądzie. Sawyer był aroganckim dupkiem, a nie jakimś greckim bogiem. 
-Mówiłam, że masz przestać tak mnie nazywać- powiedziałam przez zaciśnięte zęby, czując jak moje policzki zaczynają się rumienić. Było tak za każdym razem, gdy Sawyer używał na mnie swojego własnego przezwiska. Zagarnęłam swoje brązowe włosy za ucho. Nie mam pojęcia skąd on wziął to przezwisko. Nie byłam wcale podoba do żaby. Byłam przeciętą dziewczyną, z przeciętnymi brązowymi oczami i długimi włosami, oraz ponownie przeciętną figurą. 
-No, nie pierdol-  Jego usta drgnęły. Oparł się o moje biurko, krzyżując nogi w kostkach. 
-Czego chcesz?- Westchnęłam, ocierając oczy. 
-Jak zejdziesz na dół do kuchni to ci powiem- Wzruszył ramionami i tak jak nagle się zjawił, tak szybko się zmył.Iść czy nie? W końcu poszłam. Znalazłam Sawyer'a w kuchni, jak powiedział. Siedział przy blacie i patrzył na swój telefon z skupieniem. 
-E, co ty robisz?- Spytałam, stojąc w progu. Twarz Sawyer'a podpowiadała mi, że chce rozwalić swój blackberry, jednak nie znałam powodu. Uniósł głowę w gorę, jego usta stawione w cienką, bladą linię. 
-Pomożesz mi zrobić lazanię?- Spytał po chwili, nadal na mnie patrząc. 
-A sam nie możesz?- Uniosłam brwi. Czyli nagle jest dla mnie miły? Nie sądzę. 
-Moje zdolności kulinarne ograniczają się do kanapek z masłem orzechowym- uśmiechnął się, po raz pierwszy normalnie. 
-I mnie ma to ruszyć?- Uniosłam brwi jeszcze wyżej. Skoro pan arogant może być niemiły, to czemu ja nie mogę? Jak Bóg Kuba, tak Kuba Bogu.
-Żabciu, nie bądź taka- powiedział, dając mi minę zbitego psiaka. 
- I ty znowu swoje- powiedziałam pod nosem. A w odpowiedzi na prośbę Sawyer'a, pokręciłam tylko głową. Nie wiem, czemu akurat tak robiłam. Po prostu nie paliłam się do pomocy. 
-Jak chcesz jeść, to sam sobie zrób. Mi się nie chce jeść- rzekłam, odwracając się w stronę drzwi. 
-To nie dla mnie, tylko dla mamy- powiedział, zatrzymując mnie w kroku. Sawyer robi coś dla matki? Wydawało mi się, że jest taki samy w stosunku do całej rodziny, jak do mnie. Widocznie się myliłam. Odwróciłam się z powrotem w jego stronę. 
- Znasz jakiś przepis? Bo szukałem już w necie i nie mogę nic znaleźć- podrapał się po głowię. -Przynajmniej przepis dla idiotów nie znalazłem- zaśmiał się, odkładając swój telefon. 
-No okej, pomogę ci- powiedziałam, po chwili zamyślenia. Umiałam gotować, nawet dobrze. Gdy mama była w pracy, zawsze ja robiłam jakieś posiłki z książek kucharskich, lub przepisów znalezionych na internecie. -Ale wpierw umyjesz ręce i ściągniesz tą brudną koszulkę- dodałam, podchodząc do zlewu. Następnie zaczęłam buszować po lodówce, w poszukiwaniu odpowiednich składników. Pochwyciłam je wszystkie w ręce i zamknęłam drzwi od lodówki małym pchnięciem biodra. Gdy się obróciłam, o mało nie spuściłam mielonego na widok Sawyer'a bez koszulki. 
-Miałeś się przebrać, a nie się rozebrać- pokręciłam głową. Co mieli Hendersonowie z chodzeniem pół nago? Gdzie się nie obejrzałam, jeden z nich pokazywał ciało. 
-Nie, powiedziałaś, że mam ściągnąć tą brudną koszulkę, a nie ją zmienić- zwrócił mi uwagę, pocierając biały kuchenny ręcznik o swoją szyję. 
-A ty musisz brać to na serio?- warknęłam, kładąc składniki na blacie. Sawyer po powiedzeniu kilku kolorowych przekleństw i o tym jaka jestem markotna, w końcu poszedł się przebrać, gdy ja zaczęłam szukać odpowiedni garnek w wielkiej i nieznanej mi kuchni.


 Rozdział 3 
Porażka część 2 


- Jestem odpowiednio ubrany do gotowania, żabcio?- Spytał Sawyer, wchodząc do kuchni. Kiwnęłam głową, nawet się nie obracając od deski, gdzie aktualnie zaczynałam kroić potrzebne składniki. Pierwsza poszła żółta papryka, którą najpierw przekroiłam na pół.
- Wyciągniesz mi miskę? Najlepiej jakąś szklaną!- Spytałam, pozbywając się pestek z papryki. Postawiłam pierwszą połówkę papryki i zaczęłam kroić ją w paski, a następnie na drobne kostki. Sawyer postawił mi miskę przed deską i oparł się o blat. Wszystkie kostki papryki wrzuciłam do miski i zabrałam się za czerwoną. W tym samym czasie, Sawyer zaczął podjadać żółtą paprykę z miski. Spojrzałam na niego z zmrużonymi oczami i uderzyłam go w dłoń.
- Ow - powiedział, śmiejąc się. -Taki z ciebie hardkor w kuchni?- Spytał, zabierając swoją dłoń.
-Nie. Tylko jak tak będziesz wszystko podjadać, to do lazani nic nie zostanie, głuptasie - odpowiedziałam, zrzucając kostki papryki do miski.
-Jak byłem mały wyzywali mnie, że nie jem warzyw, a teraz jestem wyzywany, że je jem.- rzekł rozbawionym głosem. -Kobiety są na serio dziwne- dodał, znwu wciskąjąc dłoń do miski.
-Swoje przemyślenia możesz zatrzymać dla siebie.- Rzuciłam mu spojrzenie, chwytając za cebulę. Nie miałam ochoty na rozmowy z panem arogantem, chciałam tylko skończyć robić tą lazanię i pójść z powrotem do pokoju.
-Okej, już nic nie mówię- warknął, odpychając się od blatu. I kto tutaj miał humory? Kobieta która poślubi Sawyer'a z pewnością będzie miała modę na sukces w domu.
-Może się wkońcu ruszysz? Bo z tego co widzę, to tylko podałeś mi durną miskę- powiedziałam po chwili, ocierając łzy. Wrzuciłam pokrojoną cebulę na kupkę i wsadziłam deskę oraz nóż do zlewu.
-Mhm?- Saw uniósł głowę, stukając jednym palcem w swój telefon. W drugiej ręcę trzymał kawałek batonika czekoladowego.
-Wstaw garnek na palnik i dodaj trochę oleju- powiedziałam, myjąc ręcę z odoru cebuli. Saywer zamiast odrazu zabrać się za to co kazałam mu zrobić, skierował się do małego radia na płyty na małym stoliku. Z radia poleciała jakaś cicha ballada, gdy Sawyer włączył radio, chłopak się skrzywił i wdusił kolejny guzik. Z głośników wypłynęły dźwięki gitary i perkusji. Sawyer uśmiechnął się szeroko i zaczął szukać garnka w jednej z szafek. Gdy był już zadowolony swoim wyborem, wstał z podłogi i podszedł do kuchenki, kiwając lekko głową.
 
Load up on guns and bring your friends.
It`s fun to lose and to pretend.
She`s over bored and self assured.
Oh no, I know a dirty word.


Saw nucił sobie wraz ze śpiewem wokalisty. Kojarzyłam tą piosenkę, ale nie mogłam przypomnieć sobie tytułu. Sawyer wyglądał na takiego spokojnego gdy spuszczał głowę na dół, jego usta wymawiające słowa piosenki. A ja stałam tam jak jakaś idiotka i patrzałam na niego jak obrazek za milion dolarów. Sawyer uniósł głowę i złapał mnie jak na niego patrzałam. Automatycznie się uśmiechnął, ale nie arogancko, tylko jak człowiek. W tym momencie byłam pewna, że tego uśmiechu nie używa często. Zachowuje je dla rodziny i na wyjątkowe okazje. Ku mojemu zaskoczeniu, Sawyer chwycił mnie za ręcę i przyciągnął do siebie.
 
Hello? hello? hello? how low
Hello? hello? hello? how low
Hello? hello? hello? how low
Hello? hello? hello?

-Co robisz?- Spytałam, próbując wyrwać dłonie z jego uścisku.
-Nie wyrywaj mi się, żabciu- wymamrotał, unosząc nasze splecione dłonie w górę. -Chcę z tobą zatańczyć, czy to coś złego?- Uśmiechnął się szerzej. Puścił moje dłonie i zjechał do moich ramion na następnie jego dłonie wylądowały na moich biodrach.
-Jesteś porywczy- powiedziałam, myśląc głośno.
-Wezmę to za kąplement, żabciu- Zaśmiał się, niski odgłos w jego gardle. 

With the lights out it`s less dangerous.
Here we are now. Entertain us.
I feel stupid and contagious.
Here we are now. Entertain us.
A mulato, an albino,
A mosquito, my libido. Yeah.

 
Wokalista śpiewał refren, gdy ja dałam mu się porwać do tańca. Nie wiem co mnie napadło. Może przez tą głośną muzykę wyparowało mi racjonalne myślenie. Albo to, że nie mogłam się opszeć jego uroku. Nie na co dzień tańczyłam z chłopakiem, którego znałam kilka dni i nawet nie rozmawiałam z nim jak człowiek, który był typem osoby, której staram się unikać. Nie na codzień dawałam się dotykać z taką swobodą obcej mi osobie, a nawet tym których znałam od dłuższego czasu.
 
I`m worse at what I do best
And for this gift I feel blessed.
Our little group has always been
And always will until the end.

Hello? hello? hello? how low
Hello? hello? hello? how low
Hello? hello? hello? how low
Hello? hello? hello?

With the lights out it`s less dangerous.
Here we are now. Entertain us.
I feel stupid and contagious
Here we are now. Entertain us.
A mulato, an albino,
A mosquito, my libido. Yeah.
 

Zarzuciłam ręcę na jego szyję, a on okrążył swoje wokół moich bioder. Zamknęłam oczy, dając się poprowadzić przez muzykę i Sawyer'a. Nasze biodra ruszały się w jednym rytmie, nogi owinięte razem, biodra przyciśnięte blisko. Odchyliłam głowę na bok, gdy ręce Sawyer'a przemieszczały się po moim ciele. Raz na moich ramionach, potem znowu na biodrach, następnie wplecione w moje palce, chwytajace za moją bluzkę.
 
With the lights out it`s less dangerous.
Here we are now. Entertain us.
I feel stupid and contagious.
Here we are now entertain us.
A mullato, an albino,
A mosquito, my libido,
A denial, a denial, a denial, a denial,
A denial, a denial, a denial, a denial,
A denial!
 

Gdy ostatnie dwa słowa piosenki powtarzały się dziesięć razy, Sawyer obrócił mnie dokoła kilka razy. Gdy się zatrzymałam, niespodziewanie, Sawyer położył dłonie na moje plecy i przechylił do tyłu. Było to takie nagłe, że z zaskoczenia pisnęłam, moje ręcę chwytające go za ramiona w morderczym uścisku. Sawyer położył mnie spowrotem na nogi, patrząc mi cały czas w oczy. Oparłam się o blat, chwytając się mocno, aż moje kostki zrobiły się białe. Saywer już się nie uśmiechał, jego wyraz twarzy był dla mnie nie do końca do odczytania. Zaskoczenie?
-Powinniśmy skończyć robić tą lazanię- wydusiłam z siebie, oddychając ciężko. Nadal miałam wrażenie, że mnie trzyma. Jakby jego dotyk zostawił palące blizny na moim ciele. Sawyer tylko kiwnął i obrócił się do mnie plecami. Skończyliśmy robić lazanię w ciszy. Potem ja poszłam spowrotem do swojego pokoju, gdy on poszedł do garażu do swojego motoru. Nie rozumiałam Sawyer'a Hendersona.

Rozdział 4 
Polowanie Na Bieliznę 


Dzień po dziwnym zachowaniu Sawyer'a, siedziałam przed laptopem i czytałam e-maile. Byłam szczerze znudzona i bardzo samotna. Nikt do mnie nie pisał, ani ja do nikogo nie pisałam. Jakby cały świat o mnie zapomniał. Otrzymałam tylko kilka wiadomości od mamy. Były krótkie, bo nie umiała się obsługiwać dobrze swoim telefonem i zawsze mówiła, że to wynalazki szatana. Zostały jeszcze sześć tygodni do rozpoczęcia szkolnego i miałam nadzieję, że będę miała dużo zadane, bo jeśli Hendersenowie mnie nie wykończą to zrobi to samotność. Głupio mi było spytać jednego z chłopaków by ze mną spędzili czas. Poza tym każdy z nich miał swoje rzeczy do zrobienia. Zamknęłam laptop i odłożyłam go na biurko, które było już zapełnione moimi starymi zdjęciami i kosmetykami. Usłyszałam pukanie do swoich drzwi a następnie głos Olivera.
-Proszę- powiedziałam, nadal patrząc na swoje stare zdjęcia. Oliver wszedł do pokoju i stanął obok mnie. Dzisiaj miał na sobie dresówki i czarną koszulkę z raperem któego nie znałam.
-Kto to?- Spytał, chwytając jedną z kolorwych ramek. Na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Wszystkie wspomnienia wróciły do mnie jak wielka fala tsunami.
-Cat i ja na obozie- odpowiedziałam, gdy Oliver patrzał na dziewczynę z burzą czerwonych loków.
-Ładna jest- powiedział Oliver, nie odrywając oczu od zdjęcia. Zaśmiałam się, biorąc zdjęcie z jego dłoni.
-Masz rację.- Kiwnęłam głową, ocierając obrazek kciukiem. -Gdzie nie szłyśmy wszędzie byli jacyś chłopcy, którzy chcieli się z nią umówić. Ona tego nie widziała, była bardzo nieśmiała, a gdy jej mówiłam jak się chłopcy zachowują, gdy jest w pobliżu, zawsze mówiła, że sobie z niej żartują- powiedziałam, odkładając ramkę z powrotem na biórko, gdzie dołączyło do masy innych zdjęć.
-Gadasz jeszcze z nią?- Spytał Oliver, obracając się w moją stronę. Nie spodziewałam się, że będzie chciał rozmawiać ze mną o takich rzeczach jak zapomnanie wspomnienia szesnastolatki. Na jego pytanie mój uśmiech zniknął.
-Nie. Ani jednej rozmowy od przeprowadzki- Pokręciłam głową, jednocześniewzruszając bezradnie ramionami. -Tęsknię za nią, wiesz?- Powiedziałam, zanim mogłam się powstrzymać, a Oliver kiwnął głową jakby rozumiał.
-Może do niej zadzwoń?- Uśmiechnął się, kładąc się na moim łóżku. Siadłam obok niego, krzyżując nogi.
-Nawet nie wiem czy ma ten sam numer- rzekłam, gdy Oliver bawił się swoją bejsbolówką.
-To nic. Jest jeszcze Facebook- zachęcał mnie, patrząc na mnie od czasu do czasu.
-Nie mam Facebooka- Zagryzłam dolną wargę, moje oczy wędrujące do jednego z otwartych okien. Na dowrze było ciepło, idealna pogoda do opalania. Kiedy świeciło tak słońce zawsze z mamą rozkładałyśmy koc i mały stolik i spędzałyśmy cały dzień opalając się. Lubiłam takie dni,
gdy mama przewracała strony jej ulubionego magazynu, ja wtykałam nos w książkę, lub słuchałam muzyki. Nie rozmawiałyśmy dużo, ale nadal dobrze się bawiłyśmy. Oliver uniósł się i siadł po turecku, patrząc na mnie jakby pierwszy raz widział mnie na oczy. 
-Dziewczyno, gdzie ty żyłaś?- Powiedział obużony, patrząc na mnie swoimi niebieskimi oczami z zaskoczeniem.
-W domu?- Spytałam, puszczajac swoją wargę.-Chyba w jaskini- parsknął, poprawiając swoje krótkie blond włosy.
-Ale jesteś miły- powiedziałam, mój głos ociekający sarkazmem. -To czym zasługuję na twoją obecność?- Spytałam, nagle zastanawiając się powodem jego wizyty. Oliver uderzył się w czoło, jakby zapomniał o czymś i wstał złóżka.
-Kurde, zapomniałem- potrzasnął głową, kierując się do drzwi.
-O co ci chodzi?- Również wstałam z łóżka, idąć za nim do drzwi. Kiedy Oliver powiedział 'Musisz to zobaczyć', poszłam w jego kroki.Zaprowadził mnie do tylnego ogródka, gdzie z otwartą buzią patrzałąm na bliźniaków. Nie był to słodki widok, bliźniacy byli uroczy, ale gdy stali na środku ogórdka w mojej bieliźnie, nie sądziłam, że jest to wcale warte słowa 'Aww'. Dla mnie Jett i Tony zapuścili rogi i długie czerwone ogony i chodzili w moich stanikach po chodzniku.
-Spójrzcie na moje cycuszki!- Seplenił się Tony, przez brak dwóch przednich zębów, chwytając się za moje miseczki C. Miał na sobie niebieski stanik z drobnymi wzorkami. Drugi pewnie był przeznaczony na jego nogę, ale był za duży na jego nogę i mu zjechał, gdzie ramiączko zaczepiło się o jego but, a reszta ciągnęła się za nim. Jett moją bieliznę miał na brzuchu, fioletowy, koronkowy stanik i jeden założony na głowie, miesaczki wysatwające jak para uszów. Zacisnęłam zęby, równoczesnie robiąc to samo z pięściami. Czułam, że moje policzki palą się ze wstydu. 
-Jak długo?- Spytałam Olivera, starając się brzmieć spokojnie. Oliver wzruszył bezradnie ramionami. Nie miałam pojęcia kiedy i tymbardziej jak to zrobili, ale nie miałam zamiaru patrzeć na nich jak paradują w ubraniach.
-Oddajcie to!- Krzyknęłam, idąc w ich stronę. Jett i Tony zwrócili swoje małe głowy w moją stronę. Następnie spojrzeli na siebie i z powrotem mnie.
-Drew, ona idzie!- wrzasnął Jett, zaczynając biegnąć w stronę dużego drzewa, gdzie był ich szatańska forteca. Drew? Spytałam siebie, ale wiedziałam od razu, gdy usłyszałam jego imię, że on za tym stał. To przez niego myłam zęby przecierem do zębów pierwszego dnia jak przeprowadziłam się do ich domu. To Drew Henderson chciał zmienić moje życie w piekło
.-Drew, złaź tu, bo cię sama ściągnę!- Warknęłam, stając nad domkiem zzałożonymi rękoma. Odskoczyłam do tyłu, gdy Drew spadł przede mną. Spojrzałam szybko w górę. Siedział na dużej gałęzi przez cały ten czas.
-Chciałaś ze mną porozmawiać?- Spytał, uśmiechajac się niewinnie. Ale ten uśmiech na mnie niedziałał, przez jego oczy napełnione zadowoloeniem z mojej złości. W swoich rękach trzymał moją lustrzankę.
-Czemu masz mój aparat?- Spytałam, wyrywajac mu go z dłoni. Oliver gonił bliźniaków, którzy nadal wrzeszczeli, próbując zabrać im moją bieliznę.
 -Chciałem ci zrobić niespodziankę i zrobić zdjęcia z chłopakami- wzruszył ramionami, wpychajac dłonie w kieszenie od spodni.
-Z moją bliezna jako rekwizyt?- Uniosłam brwi, szukajac usterek na moim kochanym aparacie.
-Chciałem dodać trochę swojego charakteru do fotek- Jego usta unisły się
w geście uśmiechu. Tak, ja już wiedziałam jaki jest jego gust. Nie zdziwiłabym sie gdyby jego ściany były obklejone wycinkami z Playboya. Nic nie odpowiedziałam, tylko pokręciłam głową z niedowierzaniem i ruszyłam w stronę domu. W połowie drogi dogonił mnie Oliver, mocno
trzymajac bieliznę w swoich rękach, jaby same miały dostać nóg i uciec.
-Przepraszam za nich. To banda idiotów.- Schylił się, oddychajac ciężko.
Czułam jak wdzięczność rośnie w mojej klatce piersiowej. Ten dzieciak zachowywał się najdoroślej z wszystkich Hendersonów.-Nic się nie stało- skłamałam, zabierając moje rzeczy. Uśmiechnęłam się do niego wdzięcznie i zaczęłam iść znowu do domu. W drzwiach znowu sie
obróciłam, Oliver już wylegiwał się na trawie, miał zamknięte oczy.
-Ej, Oliver!- Krzyknęłam. Chłopak otowrzył oczy i uśmiechnął się leniwie.
 -Może nauczysz mnie jeden dzień grać w tenisa?- Zawsze chciałam się nauczyć, ale nigdy nie mogłam dostać się na jakieś lekcje, bo było to bez sensu.
-Jasne!- Odpowiedział. -Daj mi znać kiedy- Dodał, kładąc czapkę na swoje oczy, by zakryś je przed światłem. Rozumiałam Olivera Hendersona i go szczerze lubiłam. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz