poniedziałek, 30 lipca 2012

Część 2: Rozdział 6



Rozdział 6 
Stare Uczucia

 Alex
-I jak wyglądam?- Holly położyła dłonie na swoich biodrach. Odepchnęłam się lekko nadgarstkami od zlewu, widząc, że nie zostaniemy tutaj dłużej.
-Świetnie.- Uśmiechnęłam się, mówiąc prawdę.
-Nie to, że będzie mnie dużo widać.- Pokręciła głową, zbierając wszystkie swoje kosmetyki. Włożyła je do granatowej kosmetyczki, zapięła ją i włożyła ją pod swoją rękę. -Gabe wciska swój tyłek gdzie popadnie. Lubi mieć widownię. Chyba najwięcej z nas wszystkich.- Wywróciła oczami.
Wyszłyśmy z łazienki. Z korytarza było słychać rozmowy zebranych ludzi, którzy chcieli zobaczyć występ To Whom It May Concern. Przełknęłam powoli ślinę, myśląc o tym, że niedługo dołączę do Holly na tej scenie. Nie mogłam sobie wyobrazić jak dam radę wejść na scenę, a co dopiero wydusić z siebie jakieś śpiewanie. I po co mi to było. Miałam ochotę zaśmiać się z mojej głupoty. Bałam się jak małe dziecko i to niepotrzebnie. Chciałam tego, prawda?
Zamartwiałam się na zapas. Przecież to były tylko dwa tygodnie. Po tym mogłam się wycofać. Corey obiecał, że nie będzie mnie zatrzymywał. Była to dla mnie szansa by spróbować czegoś nowego. Nie mogłam dostać już takiej szansy w życiu. Nie miałam zielonego pojęcia ile drzwi ta decyzja może mi otworzyć, a ile zamknąć.
Mała cząstka mnie była z siebie dumna. Nie codziennie ktoś dawał mi takie propozycje. Nie zwracałam na siebie dużo uwagi tym, że umiem śpiewać. Prawie wcale. Nie byłam tą osobą, która wybuchała w jakąś piosenkę i skomplikowaną choreografię taneczną, jak w tych musicalach. Zacisnęłam usta w cienką linię, powstrzymując śmiech. Ja w musicalu? Nie mogłam sobie wyobrazić siebie w takiej roli.
-Znajdziesz sobie jakieś miejsce?- Spytała mnie Holly i skinęła głową w stronę drzwi do sali.
-Jeżeli jakieś znajdę- odparłam. O moje uszy obiły się krzyki i śmiechy obecnych ludzi. Gromadziło się ich coraz więcej z każdą chwilą. Zastanawiałam się ile osób ten bar potrafił pomieścić. Po hałasie zgadywałam, że całkiem sporo.
- Świetnie. Znajdę cię po występie.- Chwyciła moją dłoń i lekko ją ścisnęła.
-Powodzenia.- Przytuliłam ją mocno.
-Nie zapeszaj, bo czasem się zaplącze się w jakieś kable.- Odsunęła się ode mnie, cofając się w stronę pokoju próbnego. Rzuciłam jej ostatni uśmiech i prześlizgnęłam się przez lekko otwarte drzwi.
Z głośników wypływała cicha, znana mi melodia, ale nie słyszałam głosu wokalistki, było tak głośno. Jakaś dziewczyna wrzasnęła, gdy blondyn w zielonym t-shircie podniósł ją do góry i zakręcił dookoła. Ktoś zahaczył o mnie łokciem i wzięłam krok do tyłu, czując zimną powłokę baru na swoich plecach.
-Czegoś szukasz, słonko?-Usłyszałam głos za sobą z przed kilku godzin. Odwróciłam się w stronę barmana, którego przedstawiła mi Holly.
Dopiero teraz zauważyłam, że pod kołnierzem jego t-shirtu chowa się tatuaż. Był to smok. Czerwone i złote łuski ozdabiały jego ciało. Wyglądał na takie eleganckie stworzenie. Mimo, że był to malunek, wyobraziłam sobie z jaką gracją by się poruszał dookoła szyi Quinn’a, gdyby ożył. Te pomarańczowe płomienie, które tańczył wokół jego nosa pewnie by się powiększyły, wybuchając niczym nieokiełznany pożar z jego pyska, za każdym razem, gdy ta bestia tupnęła swoimi potężnymi łapami.
-Coś ci się podoba, słonko?- Spytał mnie barman, cień uśmiechu malujący się na jego ustach.
-Nie...- zaczęłam, jąkając się. Zatrzymałam się, zanim zdążyłam palnąć coś durnego. -Masz bardzo interesujący tatuaż- powiedziałam, opierając się łokciem o blat. Zerknęłam okratkiem na dwóch barmanów, którzy praktycznie biegali. Na zamówienia napoi zleciało się strasznie dużo ludzi, zwłaszcza dlatego, że za chili miał zacząć się występ. Jeżeli  Quinn zauważył, że jeden z jego kolegów strzelał mu mordercze spojrzenia, to postanowił to zignorować.
-Podoba ci się?- Barman zahaczył swój wskazujący palec o kołnierz koszulki i spuścił go trochę niżej ukazując złożone skrzydła i złocisty ogon smoka. Wzięłam chwiejący się oddech, patrząc na ten piękny malunek. Wszystko było tak pięknie wytatuowane, jakby artysta wkładał swoją miłość w najdrobniejszą łuskę. Zakochałam się w czymś takim prostym jak tatuaż.
-Jest piękny-powiedziałam, patrząc na niego. Mężczyzna uśmiechnął się do mnie szeroko, ukazując rząd białych zębów.
-Mogę ci dać numer telefonu do osoby, która mi zrobiła te cudeńko
-Nie. Nie dziękuję. Jak na razie spasuję, ale może kiedyś
Musiałam unieść głos by mnie usłyszał. Zrobiło się jeszcze głośniej. Czułam niecierpliwość i podekscytowanie na występ w kapeli w całym pomieszczeniu, jakby była kobietą, która przechadzała się między tłumami.
Ciarki przeszły mnie na myśl igły na mojej szyi. Obrazek był cudowny, ale mój strach przed igłami wygrał z tym magicznym smokiem. Quinn wzruszył ramionami, jakby oczekiwał takiej odpowiedzi i pochylił się nad barem, przybliżając się do mnie.
- Po prawej jest wolny stolik. Stamtąd będziesz miała świetny widok i nikt ci nie będzie paradował przed nosem- krzyknął mi w ucho, trochę za głośno. Odchyliłam się od niego, przykładając dłoń do swojego ucha. Mężczyzna uformował ciche przepraszam swoimi ustami i wskazał w stronę wolnego stolika. Pokazałam mu uniesiony kciuk i poszłam w wskazane przez niego miejsce.
W drodze do stolika musiałam kilka razy niegrzecznie się przepchnąć, gdy owa osoba nie zareagowała na moje "przepraszam". Gdy w końcu opadłam na wysokie, drewniane krzesło, chciało mi się strasznie pić. Od razu pożałowałam, że nie kupiłam sobie jakiegoś napoju, gdy byłam przy barze. Prędzej bym odcięła sobie mały palec, niż z powrotem się tam przeciskać.
-Na mój koszt.- Quinn postawił przede mną szklankę z oranżadą. Od razu wzięłam duży łyk, czując jak zimny napój koi moje pragnienie. –Spokojnie, bo się zadławisz- zaśmiał się, zarzucając biały ręcznik na swoje lewe ramię.
-Dzięki. Potrzebowałam tego- powiedziałam, uśmiechając się do niego. Zanim mężczyzna mógł jednak odpowiedzieć, ktoś z stolika niedaleko go zawołał. Pożegnałam się z nim i podparłam swój podbródek o otwartą dłoń, rozglądając się po sali.
Najwięcej ludzi było przy scenie. Tańczyli do nowego jakiegoś nowego hitu. Teraz już nie miałam szans, by się tam dostać. Quinn miał jednak rację. Siedziałam trochę wyżej od ludzi na parkiecie, co dawało mi dobry widok sceny. Stolik nie był całkiem na środku, trochę bardziej od prawej strony.  Nie miałam problemu z widzeniem.
Upiłam kolejny łyk napoju, wodząc oczami po klubie. Było tu dużo nastolatków. Holly nie przesadzała, gdy mówiła, że zjawia się tu dużo osób. Podparłam swój podbródek o otwartą dłoń. Zauważyłam kilka osób z moich klas, ale reszta była dla mnie grupką nieznajomych. I ja miałam przed nimi występować?
Moje oczy przykuły blond włosy. Na moich ustach od razu pojawił się uśmiech.
-Co tutaj robisz?- Spytałam Zoey. Dziewczyna przysunęła sobie krzesło do mojego stolika i położyła swój napój.
-To samo mogłabym się spytać tobie. Nie wiedziałam, że się dzisiaj tutaj wybierasz. Mogłyśmy się razem zabrać- powiedziała.
-Racja. Przyszłaś zobaczyć kapelę?- Chwyciłam słomkę od swojego napoju i zaczęłam nią merdać w szklance.
-Rodzinę trzeba wspierać- odparła, uśmiechając się. Zerknęłam kątem oka na scenę. Chłopacy już się ustawiali na swoje miejsca.
-Rodzinę?- Spytałam, zaskoczona.
-Wokalista to mój kuzyn.- Wzruszyła ramionami, pijąc swój sok. Moje brwi uniosły się chyba do sufitu. I nagle widziałam u nich podobieństwo. Mieli taki samy uśmiech i blond włosy. Ale nigdy by mi nie doszło do głowy, że są spokrewnieni.
-Corey- powiedziałam.
-Tak. Znasz go?- Zoey zagarnęła swoje loki za ucho. Widać było, że próbowała je dzisiaj trochę poskromić. Kilka fali uciekło jej już z wysokiego kucyka.
-Poznaliśmy się na imprezie...-powiedziałam, urywając się. Czemu za każdym razem, gdy o nim myślałam, musiałam wracać do tej kłótni? To na pewno zostanie długo w mojej pamięci. –Corey zaproponował mi miejsce w kapeli
A co by o tym pomyślał Sawyer? Nie był zadowolony ostatnim razem. Czy on był tylko zazdrosny, o to, że rozmawiałam z blondynem? Miałam takie przeczucie, że było to coś więcej. Nigdy nie miałam okazji by spytać się Sawyer’owi, czy się znają. Ale po tym co widziałam wtedy w ogródku u Ray’a, coś mi mówiło, że się znali i to bardzo dobrze.
Nie miałam zamiaru zrezygnować z takiej okazji dlatego, że oni się sprzeczali. Ja nie zabraniałam Sawyer’owi jeździć na motorze, to on nie mógł mi zabronić śpiewać. To było łatwe. A przecież Corey nie robił nic złego, prawda? Nie miałam zielonego pojęcia, dlaczego się tak nie lubią.
-To ty jesteś tą dziewczyną, o której on cały czas mówił?- Sama uniosła swoje blond brwi. Pokręciła głową, śmiejąc się. –Nigdy bym nie pomyślała, że to ty. Nie mówiłaś mi, że śpiewasz.
-A ty nie mówiłaś, że jesteś spokrewniona z Corey’em- odparłam.
-Nie sądziłam, że go znałaś. Przecież on jest studentem.- Spojrzała na mnie. –To kiedy zaczynasz?
-Jak na razie zgodziłam się tylko na dwa tygodnie- wytłumaczyłam jej całą sytuację sprzed godziny. Zoey przez cały czas słuchała mnie uważnie. Nawet powiedziałam jej o moich obawach na temat Sawyer’a. Lubiłam ją. Wiedziałam, że mogłam na niej polegać. Była pierwszą osobą, którą poznałam w szkole. Rozmawiałyśmy dopóki nie usłyszałyśmy głosu Corey’a z głośników.
-Cześć wszystkim. Jak się dzisiaj bawicie?


Sawyer
W kuchni było niemiłosiernie parno. Sawyer otworzył wszystkie okna i drzwi w kuchni, ale to nie poskutkowało. Para z garnków podgrzewała całe pomieszczenie. Stary wiatrak, który przyniósł Filipe, stał w jednym z kątów, niedaleko kuchenki. Syn Matilde biegał się po kuchni jak mała, czerwona mrówka.
Miał piętnaście lat i taki sam uśmiech jak swoja matka. Nie narzekał na to, że musiał pomagać w kuchni. Gdy był mniejszy ruch Filipe i on rozmawiali jak starzy znajomi. Dzisiaj nie było na to czasu. Klienci zlecieli się nagle i złożyli masę zamówień. Nie raz praca na kuchni potrafiła być dla niego strasznie nerwowa. Jeżeli klientowi coś się nie podobało, zwracał swoje jedzenie. Przez dwa lata, które spędził w restauracji Matilde, nauczył się dokładnie wszystko wykonywać.
Na początku biegał tylko po kuchni jak Filipe, ale po kilku tygodniach Matilde ujrzała w nim potencjał na kucharza. Przydzieliła go do swojego męża, który nauczył go wszystkiego co teraz wiedział. Dwie godzinki w weekendy zmieniły się w pięć. Lubił to robić. Wiedział, że ma jakiś cel w życiu. Większość osób, którzy go znali, sądzili, że wyląduje za kratkami lub na ulicy. Nawet jego własna rodzina tego nie ukrywała. Ile razy Les mu mówił, że jest nieudacznikiem?
Jego relacje z najstarszym z Hendersonów były różne. Potrafili się śmiać z starych czasów i ich wybryków. Jak wtedy, gdy ukradli swojej ciotce jej ulubiony kapelusz i zrobili z niego garnek na zupę. Ale to było, gdy byli mali. Potem ich relacje się pogorszyły. Sawyer popadł w kłopoty, a Les zaczął patrzeć na niego z góry. Chłopak nie miał zamiaru tego zmieniać. Mogli sobie tak myśleć. Go to wcale nie obchodziło.
-Sawyer. Powinieneś już iść.-Matilde weszła do kuchni. Jej włosy były związane w wysoki kol, jej znak rozpoznawczy.
Chłopak zerknął na zegarek, wiszący nad drzwiami. Przeklął pod nosem, rozwiązując swój fartuch. Stracił rachubę czasu przez ten ruch. Ostatnio spojrzał na zegarek trzy godziny temu. Złożył czarny materiał, chwytając za swoje kluczyki.
-Gdzie ty się dzisiaj tak śpieszysz?- Spytała Hiszpanka, biorąc od niego fartuch. Sawyer zniżył się i objął kobietę w uścisku, całując ją w jej opalony policzek.
- Zabieram Alex nad Dunkborrow- odparł, wyprostowując się.
- Pamiętam jak Freddie mnie tam zabrał. Nadal wynajmują te całe chatki nad jeziorem?- Jej twarz rozjaśniła się w promiennym uśmiechu. Freddie był jej mężem. Zwykły Amerykanin, który zakochał się na wakacjach w uroczej Hiszpance. Chłopak słyszał tą historię wiele razy, Matilde lubiła się powtarzać.
-Tak. Ale tylko na dwa dni.- Wpisał swoje godziny pracy na kartce wiszącej koło drzwi.
-Szkoda. W takim razie bawcie się dobrze.- Ciemnowłosa położyła swoje dłonie na jego plecach i zaczęła go wyprowadzać do wyjścia. -Idź już, chico. Bo się spóźnisz i Alex będzie zła
-Wątpię w to- zaśmiał się pod nosem. -Alex rzadko się złości
-Prawdziwy anioł z tej dziewczyny. Masz szczęście, że na taką trafiłeś. Nie daj jej uciec.- Matilde pokręciła mu palcem przed twarzą, gdy się do niej obrócił. Sawyer przyprowadził Alex tutaj tylko raz. Nie planował tego powtórzyć. Matilde potrafiła go zawstydzać jak rzadko kto.  Kobieta dosyć często pytała o jego dziewczynę. Zawsze odpowiadał jej z chęcią, ale nigdy nic sam o niej bez pytania nie mówił.
-Nie dam- zapewnił ją, przerzucając swoje kluczyki do drugiej dłoni. Nadal używał samochodu Les’a. Wiedział jak Alex nienawidziła jeździć na Stelli. Zawsze się upewniał, że ma z sobą dodatkowy kask. Kochał tą maszynę. Znalazł ją na wysypisku śmieci ojca Masona. Jego przyjaciel śmiał się, że nie uratuje tego złomu. Sawyer nie miał jednak zamiaru się poddawać. Wyobraził sobie jak ta maszyna może wyglądać, gdy włoży się w nią trochę miłości. Założył się z Masonem o dwieście dolarów, że doprowadzi do ładu tą maszynę w trzy tygodnie.
Zakupił wszystkie potrzebne części za swoje oszczędności, które zbierał odkąd zaczął pracować w restauracji. Codziennie wieczorem siedział do wczesnego rana w garażu i przyprowadzał ją do życia, krok po kroku. Wygrał ten zakład. Po dwóch tygodniach mógł już na nim jeździć. Skończył naprawiać go przy butelce Stelli. Gina nie była zadowolona, że jej syn przesiaduje tyle czasu w tym jednym pomieszczeniu. Po nieprzespanych nocach był trochę wredny. Ale to nie były żadne nowości. Wszyscy wiedzieli, że potrafił mieć cięty język. Nigdy nie myślał zanim coś powiedział i często wdawał się w bójki.
Po tym jak Ona go tak paskudnie potraktowała całkowicie się zmienił. Ten jeden incydent sprawił, że stał się twardszy. Owszem, przez jakiś czas jego życie turlało się z górki i wcale nad nim nie panował. Ale wziął się przecież w garść. Charakter który sobie wyrobił przez te kilka lat nie był żadną ściemą. Nie był tym „zbójem”, bo podobało się to dziewczyną, chociaż był to jeden plus. Czuł się swobodnie w takim ubiorze i stylu życia. Charakter nie miał nic z tym wspólnego. W tym wszystkim od razu odnalazł siebie.
Ludzie oceniali go po jego przeszłości. Ale pamiętali tylko Sawyer’a z butelką piwa, a nie tego, który nigdy by nie powiedział o kimś złego słowa. Jakby ten mały chłopak z okularami nigdy nie istniał. Cały czas sobie o tym przypominał. Ludzie pamiętali tylko to co im się nie podobało. A w tym przypadku był to Sawyer. Rodzice dziewczyn z którymi się spotykał nie dzielili do niego sympatii, bo był niebezpieczny. Nie widział w sobie tego co oni. Czy kiedyś komuś przyłożył nóż do gardła? Sprzedał narkotyki? Trafił za kratki? Nie.
To co go wprowadzało na czarną listę? Wdawał się w bójki, gdy było to tylko konieczne. Nigdy nie uderzył kogoś, bo ta osoba na niego źle spojrzała. Nie znęcał się nad słabszymi od siebie i nie domagał się zadań domowych od „kujonów”. Miał nieraz złe oceny, ale nie zniżył by się nigdy do takiego poziomu. Jeżdżenie na motorze było wielkim „nie” na liście rodziców. A czemu? Jeżdżenie samochodem było równie niebezpieczne. Może to była oznaka, że należał do jakiegoś gangu? Po plotkach chodzących po szkole pewnie tak. Nie należał nigdy to żadnej takiej grupy. A jeżeli już trzeba było takie bajeczki wymyślać, to tworzył gang z swoimi przyjaciółmi. Tak jak normalny nastolatek.
Pożegnał się ponownie z Matilde i ruszył w stronę parkingu. Ostatnie promyki słońca tańczyły na fioletowo-niebieskim niebie. Wygwizdując sobie pod nosem, skręcił w uliczkę, przechodząc koło wejścia do restauracji. Ponownie pożyczył samochód Les’a. Ale on oczywiście o tym nie wiedział. Zdawało mu się, że było trochę ciszej, gdy go teraz nie było. Sawyer nie rozmawiał z nim jeszcze ani razu od jego wyjazdu.
Zanim pojechał do pracy, spakował się na ten weekend nad Dunkborrow i wrzucił torbę do bagażnika samochodu. Miał w planach pojechać tam z Alex od razu, gdy skończył pracę. Wykupił dwie z ostatnich miejscówek. Był tam rok temu, gdy Rayne to zaproponował. Pojechali tam całą paczką. Gdy jego przyjaciel przypomniał mu o tym kilka dni temu, postanowił zabrać ze sobą Alex.
Brunet zaparkował samochód w cieniu. Ciepło w samochodach w lato go dobijało. Przyłożył swój palec do odpowiedniego guzika na kluczyku od samochodu, gotowy go otworzyć, ale widząc dziewczynę opartą o drzwi pasażera, zatrzymał się.
-Wiesz ile tutaj musiałam za tobą czekać?- Spytała, oburzona. Miała na sobie krótką sukienkę w panterkę, która wyglądała mu bardziej jak bluza i dżinsową kamizelkę. Wiedział, że chciała na nim wywrzeć wrażenie.
Blaise.
-Nikt ci nie kazał- odpowiedział, chłodno. –Czego chcesz?- Skrzyżował ręce na swoim torsie, zaciskając swoje dłonie w pięści.
-Sawyer- zamruczała, podchodząc do niego. –Masz dzisiaj zły humor?- Uniosła swój podbródek, patrząc na niego. Jej oczy były wymalowane dużą ilością czarnej kredki. Ale do niej wygląd zaspanej kocicy pasował.
-Pewna osoba tak na mnie działa
-A tak...- Uśmiechnęła się, udając, że myśli. –Jak ona miała na imię? Alice? Audrey? Allie? An...-
-Alex- przerwał jej, zirytowany. Dobrze wiedziała, jak ona ma na imię. Ale Blaise lubiła sobie podkreślać, że była ważniejsza od osób dookoła siebie.
-Mhm, Alex- powiedziała jej imię z obrzydzeniem. –Zawsze możesz wymienić ją na kogoś lepszego. Ludzie mówią, że bylibyśmy idealną parą, wiesz o tym?- Spojrzała na niego spod swoich rzęs. Wydąsała swoją dolną wargę, mrugając na niego powoli.
-W takim razie są idiotami- warknął, próbując ją obejść. Przycisną guzik otwierający auto, zaciskając zęby. Gotowała się w nim złość. Czy ona myślała, że wróci do niej po tym co zrobiła? Jeszcze była na tyle głupia, by to robić, po tym jak on potraktował ją tak samo.
Chodzili ze sobą dwa miesiące. Byli przykładem idealnej pary. Pocałunki przed lekcjami, wspólne wypady i siedzenie cały wieczór na kanapie, oglądając kiepskie filmy. Po jakimś czasie te wszystkie uczucia, które do niej czuł wracały. Nie mógł sobie na to pozwolić, wiec je zgasił i z nią zerwał. Blaise chciała go potem jeszcze więcej. Bo to czego nie możemy mieć jest najbardziej kuszące.
-Albo ty po po prostu nie widzisz, co tracisz- odparła, nie reagując na ton jego głosu. Podeszła do niego, opierając się o drzwi kierowcy. Położyła dłoń na jego torsie i przyciągnęła bliżej za koszulkę. Brunet podparł się jedną dłonią o samochód, patrząc na nią z złością.
-Wiem i to bardzo dobrze, Blaise. A teraz zejdź mi z oczu, zanim zrobię coś, czego pożałuję- wycedził przez zaciśnięte zęby. Czy ona nie rozumiała, że on nie chciał mieć z nią nic wspólnego. Nie chciał z nią związku. Blaise nie widziała, że jego uczucia nagle nie zmienią swój kurs.
-Mówisz o pocałunku?- Spytała, zagryzając swoją dolną wargę. Sawyer przypomniał sobie ile razy całował te czerwone usta. –Proszę, nie krepuj się. Z chęcią przyjmę każde twoje oferty- zamruczała, przelatując wskazującym palcem po jego policzku. Chłopak wziął dwa kroki dalej. Nie mógł znieść bycia tak blisko obok niej.
-Każde?- Spytał. Zacisnął swoje pięści, czując jak kluczyk od samochodu wbija mu się w prawą dłoń. – W takim razie wybij sobie z głowy, że do ciebie wrócę. To koniec, Blaise. Znajdź sobie inną zabawkę, bo w tym jesteś najlepsza. Te słowo, które chcesz usłyszeć nie wyjdzie z moich ust-
-Ale stare uczucia mogą powrócić, Sawyer. Wiem, że jeszcze coś do mnie czujesz.- Odepchnęła się od drzwi. –Będziemy jeszcze razem. A wiesz, że kiedy ja czegoś chcę...- Uniosła swój podbródek, ponownie patrząc na niego z uśmiechem. Miała ładne oczy. Brązowe z małymi przebłyskami złota. –Ja zawsze to dostaję. A w tym przypadku chcę ciebie, Sawyer- dokończyła.
-I tu się mylisz. Nie czuję do siebie nic. Zrozum to w końcu. Obydwoje się wykorzystaliśmy- powiedział, kładąc ręce na jej ramionach. –A wiesz co jest najgorsze? Nadal bym cię kochał, gdyby nie ten zakład. Więc możesz winić tylko siebie. Byłem tylko z tobą dla zemsty. Czy to nie dajcie ci ani trochę do myślenia?- Powoli stracił swoją złość. Mówił cichym głosem, zrezygnowany. Miał już dość tej całej szopki.
-Ty jeszcze tego nie widzisz...Ale ja tak. Będziemy razem. Znowu mnie pokochasz. Moż...-
-Przestań, Blaise. To nigdy się nie stanie- przerwał jej, idąc do samochodu. Skończył już z nią rozmawiać. Nie miał jej nic do powiedzenia. Za jakiego idiotę ona go brała? Blaise była po prostu przyzwyczajona, że wszystko jej podawano na złotym talerzu. Miała wszystko, więc po co był jej on?
-I tak znajdę jakiś sposób. To tylko kwestia czasu- usłyszał jej głos, zanim odpalił silnik. Zacisnął swoje dłonie na kierownicy, jadąc w stronę domu Alex. Z głośników wypływała muzyka country. Sawyer zmarszczył czoło i zaczął szukać lepszej stacji. Nie oszukiwał się, że się zmartwił jej słowami. Blaise potrafiła mieć kilka asów w rękawie, gdy tego tylko zachciała. Widział, co potrafi na własne oczy. Omotała go jeden raz i prawie drugi. Była bardzo pewna siebie.
W końcu znalazł stację, która grała hity Nickelback. Sawyer postanowił teraz o tym nie myśleć. Wiedział, że jeżeli tego nie zrobi, zrujnuje cały weekend dla siebie i Alex. Powodem do zmartwienia był też Corey. Chłopak westchnął, zatrzymując się na czerwonym świetle. Przeleciał dłonią przez swoje włosy, patrząc na przechodniów. Nie chciał, by Alex się dowiedziała, o tym co stało się na początku tygodnia. Nie chciał by ten palant zbliżał się do niej. Po tym jak złamał serce Will, był pewny, że potrafił by to zrobić ponownie. Alex pewnie by się wściekła, gdyby zobaczyła co on znowu zmalował. Jego słowa były czystą prawdą. Dlatego go uderzył. Bo mówił prawdę. Wcale się od siebie nie różnili.
Bał się, że znowu się pokłócą. Nie mógł sobie wybić tej kłótni przez prawie cały tydzień. Był wściekły. Nie na Alex, tylko na siebie. Gdy zobaczył jak Corey wtedy ją dotyka, widział tylko czerwone światła. A zanim się zorientował co się działo, pokłócił się z Alex. Nie był zazdrosny o to, że Corey z nią rozmawiał. Nie chciał by ona skończyła jak Will. Miał tylko nadzieję, że Corey zostawi ją w spokoju.

___________________________
Dłuższy rozdział. Jak wam się podoba? Świetnie mi się pisało w perspektywie Sawyer'a. Wiem, że strasznie dużo jest opisane o przeszłości, ale to jest konieczne.  W końcu pojawiła się  Blaise. Co o niej sądzicie? Znajdzie jakiś sposób, tak jak mówi? 
Następny rozdział dodał niedługo :)